Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna

[Sesja]
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna -> Archiwum
Autor Wiadomość
SamboR
Yeovick Immershwitz



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 399
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Steinau an der ODER

PostWysłany: Pią 15:49, 31 Mar 2006    Temat postu: [Sesja]

Karczma gdzieś w Middenlandzie, przy trakcie Middenheim - Altdorf. Na 4 dni do krasnoludzkiego święta 'Pierwszego Kufla'.

W karczmie panował miły półmrok, o szyby w oknach tłukł deszcz. Mokra odzież parowała, co tylko potęgowało zaduch jaki panował w głównej izbie. Kaganki i kominek, z piekącym się na nim jelonku, tylko trochę rozświetlały półmrok sali. Za kontuarem kręcił się karczmarz - niewysoki, gruby, szpakowaty jegomość, który uważał się za wielkiego pana. Kilkoro osób zgromadziło się nad centralnym stołem, gdzie głośno rozprawiała troje roześmianych szlachciątek. Po chwili do karczmy wpadł szczupły mężczyzna. Odrazu widać było, że deszcz na zewnątrz jeszcze nie przestał padać. Do czoła miał przylepione dość długie, sięgające ramion włosy. Na jednym oku nosił przepaskę, przemoczony płaszcz rzucił na ławę, obok szlachciątek. Na jego znoszonej odzieży widać było rdzawe odciśnięcia po kolczudze. Nie był bezbronny - do zdobionego pasa miał przytroczony ozdobny puginał. Po chwili do nagle ucichłychłej młodzieży dołączył nieco starszy mężczyzna z akolitą Shallyi, którzy dotychczas rozprawiali o czymś w kącie izby.
***
Mark Heugen
Zdążyłeś się schronić w karczmie jeszcze przed deszczem - parę lat na szlakach Imperium dało ci tę wygodną umiejętność przewidywania pogody na podstawie zachowania zwierząt. I tym razem twój rozum cię nie zawiódł. Jechałeś właśnie ze stolicy do miasta Ulryka, ponieważ słyszałeś, że w okolicy znów pałętają się zwierzołaki i inny pomiot Chaosu. Po oporządzeniu konia, siadłeś w kącie sali, zarzuciłeś nogi na stół i zawołałeś chłopca służebnego. Mały uwinął się szybko. Piwo było nieznośnie rozcieńczone, chyba więcej było w nim wody niż chmielowego wywaru. Ze swojego miejsca mogłeś dogodnie widzieć twarze nowoprzybywających do karczmy gości. Nie zdążyłeś nawet powtórnie upić z kufla, jak do karczmy wpadł przemoczony wędrowiec. Wyglądał jak półtora nieszczęścia - przemoczony słomkowy kapelusz, przemoknięta szata akolity Shallyi i rzemienne sandały na nogach wyglądały poprostu żałośnie. Wiedziony impulsem zaprosiłeś nowoprzybyłego do swojego stolika. Ten zdecydował się usiąść.

'braciszek' Diego

Gdyby nie nadchodzący deszcz, zapewne nawet nie zauważyłbyś karczmy , przy trakcie do Middenheimu, gdzie zdążałeś. Niestety deszcz zaczął padać na jakieś 200 stóp przed samymi drzwiami, dzięki czemu zdążyłeś zmoknąć zupełnie. W takim stanie nie byłeś w stanie podróżować dalej. Sama karczma z zewnątrz wyglądała jak mały gród - zabudowania stajni i izby dla gości były otoczone niewielkim częstokołem. Na tym dzikim odludziu nie można było czuć się bezpiecznie. Co prawda zwierzołaki stąd przepędzono jakieś 200 lat temu, lecz aktualnie Middenland też nie był najbezpieczniejszym miejscem. Wewnątrz karczma tak bardzo różniła się od tawern rodzinnej Estalii - było w niej duszno, śmierdząco i ciemno, jak zresztą w większości karczem, jakie zdążyłeś odwiedzić podczas swej wędrówki po Imperium. W środku był tylko właściciel i jeden podróżny, który zaraz zaprosił cię do swego stolika, w ciemnym kącie karczmy. Wierząc w dobre zamiary zapraszającego przysiadłeś się. Po chwili niezobowiązującej rozmowy, w trakcie której ponarzekaliście na pogodę, dowiedziałeś się, że Mark - bo tak miał na imię podróżny, także zmierza w stronę góry Fauschlag i miasta na niej wzniesionego. Dalszą rozmowę przerwał wam świst wiatru i szum deszczu, który wdzierał się przez otwarte na oścież drzwi. Do środka wpadła trójka roześmianych i całkiem dostatnio odzianych młodzieńców. Dwóch z nich przy pasie nosiło szpady. Pierwszy miał ciemną karnację, jak na typowego Estalijczyka przystało, pod płaszczem nosił kolorowy, drogi strój, drugi zaś pod płaszczem nosił wyszywany srebrną nicią wams, skórzane spodnie i takież oficerki. Ostani z młdozieńców, tak naprawdę nie był młodzieńcem. Gdy tylko odrzucił kaptur płaszcza twoim oczom ukazały się piękne, jasne włosy. Była to niesamowicie piękna dziewczyna, średniego wzrostu, zaokrąglona tam gdzie trzeba. Duże niebieskie oczy zlustrowały bacznie pomieszczenie, przez chwilę zatrzymując się na zielonych oczach twego towarzysza. Cała trójka siadła przy centralnym stole, po czym zaczęła rozprawiać i głośno się śmiać. Po chwili chłopiec służebny przyniósł im wina.

Walther Model, Exodisu Gariel, Nikoletta Jasnowłosa

Spotkaliście się na rozstajach dróg. Cała trójka konno. Już po chwili obydwaj chłopcy przypadli do gustu Nikoleccie - szarmanccy, weseli, jakże inni od wybranego dla niej barona, czy tam hrabiego. Jeden z nich był bardzo, jak na standardy Imperium, opalony. Drugi zaś wyglądał na młodego szlachcica, który pragnie zwiedzić świat. Po krótkiej rozmowie zadecydowaliście ruszyć razem w stronę Middenheimu. Wszyscy troje wyrwaliście sie ze swoich domów pragnąc poczuć przygodę. Jak się wkrótce okazało, w Middenlandzie tej nie brakowało. Estalijczyk, jak się okazało przy pierwszej potyczce z jakimś mało groźnym mutantem, jest świetnym szermierzem. Wkrótce też drugi z młodzieńców pokazał, że wie jak używać oręża, a i szpady nie nosi po to tylko, by mu pas obciągała. Tak wędrowaliście już ze sobą 4 dni. Wreszcie pod wieczór dnia 4, z traktu pod dach przepędziła was niesamowita ulewa. Przemoknięci i zziębnięci zatrzymaliście się, w wyglądającej na solidną, karczmie. Niestety hulaszcze życie na trakcie poważnie nadszarpnęło wasz 'budżet reprezentacyjny' - Nikoletta dysponowała już tylko drobnymi srebrnikami i pensami, podobnie jak Walther. Exodisu zaofiarował się, że on opłaci dzisiejszy postój. Dwójka tutejszych zgodziła się bez wachania. Bawił ich nieco, ten mówiący łamanym imperialnym, przybysz z południa. Nazajutrz zamierzaliście ruszyć dalej, ale ...
***
Nowobrzybyły mężczyzna popatrzył po zebranych - zauważył twarz Strażnika, obok niego akolitę. Popatrzył z wyraźnym niesmakiem na Walthera i Nikolettę. Jego wzrok na nieco dłużej zatrzymał się na Estalijczyku, jakby oceniał jego przydatność ... Wreszcie rozłożył na stole list i zaczął go czytać:
"My, graf von Habgenwurst, ogłaszamy co następuje: dwa tygodnie temu zaginął możny inżynier krasnoludzki, co obiecał grafowi artylerię narychtować. Takoż graf ustalił, że krasnolud przetrzymywan jest w okolicach Wulfwaldu. Każdy, co krasnoluda wyzwoli nagrodzon zostanie 50 koronami złotymi. Jeśli zaś wyżej wzmiankowany krasnolud nie żywym jest tedy nagroda wyżej wzmiankowana tyczy się głowy jego porywacza i mordercy - szeroko na tych terenach dokazującego Hobina Rood, który w Wulfwaldzie swe siedlisko i kryjówkę obrał." - jegomość popatrzył na zebranych, po czym jakoś dziwnie błysnęło mu w oczach i zagaił rozmowę:
-"Widzę tu i Strażnika, a i jak widać jakiś mężny szlachcic z Estalijczykiem jest. Zali nie spróbowalibyście panowie? I krajowi się przysłużycie, a i wroga i destali ... ee de sta bi li za to ra sytuacji na traktach pognębicie. To jak będzie? Piszecie się na to?" - spauzował - "Nagroda duża, jak na wielmożnego grafa, a i splendor wielki będzie, jako sobie dacie rady. A dacie sobie napewno, wszak widzę, żeście nie z tych co broń dla postrachu ubogim noszą." - po zakończeniu urywanego monologu mężczyzna uśmiecha się, przezentując garnitur żółtych zębów, z których dwie górne jedynki są nadwyraz duże.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
robertvu




Dołączył: 02 Paź 2005
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:23, 31 Mar 2006    Temat postu:

Mark siedział wygodnie przy stole w karczmię obok której zastała go ta piekielna ulewa. Nie planował pozawać tu żadnych nowych znajomych, bo kogo ciekawego można poznać w tak obskurnej gospodzie tak blisko do skarzonego złem cywilizacji wielkiego miasta. Mimo, że podróżował nie od tak dawna juz tęsknił do dzikich puszczy, które zwykł patrolowac. Do bezkresnych dziewiczych łak, lasów pełnych zwierzyny, gdzie jedynymi spotykanymi ludźmi są zbłąkani podróżni i inni strażnicy dróg. Miejsc gdzie kapliczki Taala są tak częste jak burdele w wielkich miastach.
Siedzial w ten sposób rozmyślając, gdy do karczmy wszedł jakis zmokniety niemożebnie starzec. Po dokładniejszym przyjżeniu Mark spostrzegł ze był akolitą, co prawda nie Taala, lecz wśród tej chołoty w karczmię wydał się mu kimś na miarę wielkiego mędrca. Zaprosił go gestem do stołu, za wczasu zdejmując z jego blatu nogi. Zawsze lepiej miec przy sobie człowieka wiary. Konwersacja była miła a tyczyła się zalet i wad bogów wyznawanych przez straznika i akolitę i kilku innych bardziej przyziemnych spraw. Mark byl bardzo rad, że udało mu się znaleść tak intelegentnego kompana do rozmów, choć nie planował dalszej znajomości po opuszczeniu murów gospody.
Wtem dobry nastrój jaki był wynikiem piwa i miłej rozmowy prysł jak bańka mydlana. Do sali weszło trzech szlachciców. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Jeden z mężczyzn był śniady co sugerowało zagraniczne pochodzenie, zaś kobieta była bardzo ładna nawet jak na wypielegnowane szlachetki.
Markowi uśmiech zniknał z twarzy ustąpiwszy wyrazowi gniewu i obrzydzenia. Podświadomie zacisnął dłoń na kolbie pistoletu. Tak jak sie spodziewał szlachciątka, bo były to jeszcze szczeniaki wśród tej watahy darmozjadów i próżniaków, wyglądały jak wystawa drogich tkanim. Rozsiedli sie przy stole smiejac sie niczym głupie dzieci i kompletnie ignorowali innych ludzi w sali. Mark wiedział te ich doniosłe spojrzenia wyszukane dumne gesty, delikatne dłonie ludzi, którzy nigdy w życiu nie zaznali pracy.
Cicho zaklnał pod nosem.
Tymczasem jakiś jegomość zaczał czytać informację o nagrodzie za odnalezienie jakiegoś zaginionego człeka. Nagroda wynosiła 50 koron. Cóz takie pieniadze piechotą nie chodzą. Mark i tak nie miał nic lepszego do roboty.
- Drogi Panie, zapisz sobie, że Mark Heugen bierze tę robotę i niech ten twój graf już szykuje pieniadze bo ten twój człowiek jest juz odnaleziony! - rzekł tak by było go słuchać w całej sali.
Po tych słowach wrócił do swojego piwa. Ku swemu przerażeniu dostrzegł, że szlachciatka wyrwaźnie zainteresowała mowa o nagrodzie i teraz coś miedzy sobą obgadywali.
Strażnik miał nadzieję ze nie wpadnie im do tych pustych łbów brac udziału w poszukiwaniach, bo sądząc z wyglądu to musieli miec oni problemy ze znalezieniem własnych portek rano, a dopiero z poszukiwaniem zagubionych osób.
Choć z drugiej strony może w czasie poszukiwań zginą i wyświadczą światu przysługę?
Za ta radosną myślą w głowie Mark rozsiadł sie wygodniej i kontynuuował obserwację tych szczeniaków.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Univ




Dołączył: 22 Paź 2005
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 11:38, 01 Kwi 2006    Temat postu:

Exodius nie pił piwa. Rozglądał się w około w poszukiwaniu godnego wyzwania przeciwnika, lecz widział tylko same szmiry.
Siedział z przepiękną szlachcianką, której urodą jak i krągłościami był zafascynowany.
Tym razem, postawił im jedzenie i nocleg, a przecie poznał ich tak niedawno.

Exodius Gariel. Wyruszył z BilBali w poszukiwaniu prawdziwej przygody. Był jednym z lepszych szermierzy w Estalii, służył przez jakiś czas jako szampież u pewnego Szejka, ale to była tylko dorywcza robótka i strasznie go męczyła bo wątpliwe, by błogosławiona Bogini Myrmidia pozwoliła tym draniom żyć. Estalijczyk dorobił się swego a i zapas miał spory, w końcu był szlachcicem. Doskonale ubrany i posiadający przepiękną szablę, udekorowaną na rękojeści trzema, małymi szafirami.
Dom dał pod opiekę godnego zaufania zarządcy, sprzedał to, co nie było mu potrzebne, po czym kupił prawdziwego, Esalijskiego konia, najlepszego ze wszystkich gatunków koni na świecie, po czym wyruszył do Imperium. Nie raz słyszał opowieści o tym kraju, nękanym złem. Dlatego po wypróbowaniu większości Estalijskich szermierzy i kobiet ruszył w poszukiwaniu przygody i przeciwnika.
Walczyć szablą uczył się od 6 roku życia, to było mu przeznaczone. Gdy podczas wojny z pewnym nieumarłym królem, zginęła żona oraz dzieci Exodiusa (poślubił ją w wieku 4 lat) nie był już tu niczym związany.

Gdy spotkał Walthera i Nikolettę, chciał ich na początku wyzwać, ale zdaje się, że w jakimś stopniu się z nimi zaprzyjaźnił a walka w Imperium samotnie jest po prostu głupotą.

Teraz, lekko przygnębiony pogodą, siedział przy stoliku dokładnie oglądając miłe panie z drugiego stolika i kiedy chciał się w końcu z nimi zabawić przyszedł ten człowiek, informując o przygodzie.
A walka, jako jedyna, jest lepsza od kobiet. Dlatego prędko powiedział:

- Do człowieku, dopisz mnie. Exodius Gariel z BilBali. – rzekł łamanym staroświatowym – jeżeli Myrmidia dopomoże znajdę twego krasnoluda, lub dopadnę głów tych niecnych złoczyńców. – wtedy spojrzął na Nikolettę i Walthera – a wy? Jedziecie?...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
quido
Gość






PostWysłany: Pon 19:24, 03 Kwi 2006    Temat postu:

Walther spokojnie sączył wino... Rozglądał się wokół, czy każdy widzi sposób, w jaki to robi- dłoń spoczywała u trzonka kieliszka, spokojnie rozgrzewając trunek. Nieważne było to, jak dobre jest wino(a było bardzo marne) - pomyślał- liczy się tylko to, w jaki sposób odbierana jego osoba. A metoda picia nie pozostawia wątpliwości- to szlachcic z krwi i kości.

Siedząca obok niego panna, Nikoletta, sprawiała, że cały czas myślał tylko o jednym. Krew zdecydowanie krążyła tylko w jednym miejscu, i nie był to mózg.
Chędożyć, ciupciać, bzykać, miętolić, sulić- myślał wprawiony w ekstazę szlachcic- chcę ją mieć! Całe jego życie kręciło się wokół nich- wspaniałych kobiet... To był też cel, jaki postawił przed nim ojciec- znaleźć sobie dobrą żonę. Nikoletta zdawała się być idealną kandydatką- bogata i ładna...


Na razie jednak miał ważniejszy problem- brak pieniędzy doskwierał coraz bardziej Nikolecie, Exodiusowi i jemu samemu. Trzeba było szybko coś zarobić, a tu pojawiła się niezła okazja.

Mnie też dopisz- krzyknął w stronę mężczyzny o wyglądzie królika- Model, Walther Model.
Powrót do góry
Savriti
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Sie 2005
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:54, 03 Kwi 2006    Temat postu:

Promieniała uśmiechem, bo cóż może być lepszego od wolności i zabawy? Nie było rodziców, nie było nudnych znajomych, ani głupich służących. Nie było też co prawda dworskich wygód, świeżych strojów i wyśmienitego jadła, ale Nikolettę tak pochłonął nowy tryb życia, że nie zdążyła jeszcze ochłonąć z pierwszego wrażenia. Narazie wszystko było idealne. I ta karczma, i to słabe wino, i dwóch przystojnych towarzyszy patrzących na nią pożądliwym wzrokiem. Uwielbiała być uwielbiana. Wiedziała o swojej niesamowitej urodzie i nie miała ochoty zmarnować jej na jakiegoś starego hrabiego. Co to, to nie. Chciała zwracać na siebie uwagę młodych, ślicznych i szlachetnych mężczyzn i wiedziała jak się to robi.

Całą jej uwagę pochłaniało sprawdzanie kto na nią patrzy. Od razu zauważyła skierowany na nią wzrok Strażnika. Był niewątpliwie ciekawym obiektem, ale wyglądał na gbura. Dziewczyna wróciła do wesołej rozmowy z Walterem. Jedną dłonią bawiła się naszyjnikiem zawieszonym na jej odsłoniętej szyji, a drugą zalotnie klepnęła towarzysza w ramię. Jej długie, rozpuszczone włosy, pod wpływem wilgoci i zabiegów kosmetycznych skręcone niemal w idealne loki, spadały jej kaskadami na ramiona. Popatrzyła na niego "spode łba" i usmiechnęła się odsłąniając równy rząd białych ząbków. To musiało zrobic wrażenie na tym chłopcu.

Taki miły moment musiał zepsuć jakiś dziwny mężczyzna z całkiem niegustownym sposobem mówienia. Zaczął on czytać jakieś głupie zawiadomienie i przyciągnął tym uwagę jej adoratorów. Zezłościł ją tym, ale jej złość osiągnęła szczyt kulminacyjny, gdy i Walter i Exodius zgłosili się do jakiejś głupiej wyprawy.
- Ja nie zamierzam iść i jeśli wy pójdziecie to wyrzekacie się mojego towarzystwa, panowie - powiedziała głośno z przekąsem
- Jesteśmy szlachcicami. Takie wyprawy to nie na naszą pozycje. Nie uważacie, że to skandal? - żachnęła się.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Univ




Dołączył: 22 Paź 2005
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 11:14, 04 Kwi 2006    Temat postu:

- Twojego towarzystwa? – powiedział dumnie Exodius
– Ja mogę mieć takich towarzyszek wiele, a przyjechałem do waszych mroźnych krain w poszukiwaniu przygody i godnego przeciwnika, a nie ciebie. Jak chcesz, zabaw się z Waltherem, ja mam lepsze rzeczy do roboty. A nawet jeżeli to patrz.. – po czym podszedł do najładniejszej z kelnerek i powiedział jej coś. Ona zarumieniła się i szybko odstawiając coś gościom poszła na górę, do pokoju Exodiusa. On tylko zaśmiał się i poleciał za nią.

Nie wiedzieli, co na górze się działo, ale każdy mógł się domyśleć, że Exodius dobrze się bawi. W końcu, trzeba się przed nużącą wyprawą zrelaksować, bo najpewniej po drodze takich przygód nie zazna, a że przy okazji kelnerka była niczego sobie to nie mógł przegapić takiej okazji.
Śmiał się w duchu, że jakaś Imperialna szlachcianka może go szantażować, ale nie przejmował się tym, w końcu nie była jedyną kobietą na tym świecie, a widoczne napalenie na nią Walthera trochę go brzydziło.
„Ludzie imperium nie mają żadnej klasy” pomyślał, przybierając nową pozycję w zabawie z kelnerką, po czym przestał się nad nimi zastanawiać i wpadł w wir szaleństwa.

Najważniejsze, że się zapisał i że przygoda czeka...

Po jakimś czasie zszedł na dół, piętnaście minut później, na dół zeszła kelnerka.
Exodius spokojnie dosiadł się do towarzyszy, zamówił wino i rzekł:
- No to jak? Dużo koron wam zostało? Bo mi jak najbardziej, po za tym, z wami czy nie, wyruszam na poszukiwania tego nieszczęśnika. Jaka jest wasza decyzja?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
robertvu




Dołączył: 02 Paź 2005
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 14:04, 04 Kwi 2006    Temat postu:

- Ja nie zamierzam iść i jeśli wy pójdziecie to wyrzekacie się mojego towarzystwa, panowie - powiedziała szlachcianka z duma w głosie. Po chwili wybuchła mała sprzeczka ze śniadym szlachcicem. Skończyła sie onta tym, że ten wstał i zniknał z jakąś kelnereczką na piętrze. Mark na miejscu tej kelnerki portaktowałby go nożem, ale czego sie można spodziewać naiwnej prostej dziewusze. Tymczasem szlachcianka siedziała z urażoną miną. Marka wcele to nie martwiło. Z jedenj strony smieszyło go idiotyczne kłótnie bachorów o nic nie warte sprawy, z drugiej jednak czuł obrzydzenie, że ludzie którzy potrafią mysleć tylko przyrodzeniem jak ten sniady młodzian rządzą swiatem. W koncu odwrócił wzrok, gdyz kłótnie szlachciątek nie były warte jego uwagi i powrócił do przerwanego wątku rozmowy z bratem Diego.

Ostatnio zmieniony przez robertvu dnia Wto 14:48, 04 Kwi 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pokrzyk
Pokrzyk - Druid



Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 346
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hę? o_O

PostWysłany: Wto 14:39, 04 Kwi 2006    Temat postu:

Podróż była męcząca. Diego nie wiedział jak daleko już zawędrował, ale był pewien, że musiał już spory czas temu przekroczyć granicę swego ojczystego kraju. Zgubił się. Tego był pewien. Szedł już długi czas, ale nie nażekał - pogoda była ładna. Do czasu... w pewnym momencie zachmurzyło się potwornie i zaczęło padać. Po niedługim czasie lało już jak z cebra. Jedyna myśl, jaka w tym czasie krążyła po głowie mnicha, mówiła o znalezieniu schronienia przed burzą, niewątpliwie się zbliżającą. W końcu natrafił na jakiś przydrożny zajazd. Wszedł do głównego budynku. Nie istotny dla niego był wygląd karczmy ani ludzie, którzy się w niej znajdowali. Planował tylko przeczekać burzę, zjeść coś, ewentualnie przespać się jedną noc. W razi, gdyby deszcz nie przestał padać, byłby zmuszony zostać na dłużej. Przemoczonego akolitę zawołał jakiś mężczyzna, siedzący w kącie sali. Diego podszedł do niego bez wahania. Promienisty uśmiech na nieco już zmarszczonej twarzy braciszka pojawił się natychmiast po spoczęciu na krześle.

Rozmowa wcale się nie dłużyła. Była interesująca. Młodzieniec, choć nieco nieokrzesany, opowiadał o swoich doświadczeniach. Mnich również nie omieszkał opowiedzieć mu o swojej wędrówce.

Naraz do karczmy wpadło troje młodych ludzi. Śmiali się, bawili, cieszyli. W jednym z nich Diego poznał swojego rodaka. Karnacja na to wskazywała. Braciszek uśmiechnął się w duchu. Cieszyło go szczęście innych. Najwyraźniej tych dwóch młodzian i owa piękna młoda szlachcianka używali życia. To jednak przynosiło im szczęście. I to było najważniejsze. Diego cenił sobie towarzystwo młodych. Nie gardził sąsiedzwem mądrych, uczonych czy starych, ale wolał, kiedy przy nim znajdowały się dzieci i młodzież. Nim się obejrzał, za szlachciątkami wbiegł do karczmy człowiek, który szybko obwieścił zaginięcie jakiegoś inżyniera. Nagroda była wysoka. To jednak nie interesowało ojczulka. Pominął więc człoweka, stojącego na środku pomieszczenia. Zauważył jednak, że Mark - mężczyzna, z którym rozmawiał - poruszył się, kiedy usłyszał ogłoszenie. Kazał się zapisać. Po chwili to samo zrobiło dwóch młodzieńców. Dziewczyna wynisłym tonem oświadczyła, że nie ma zamiaru uczestniczyć w poszukiwaniach. Wybuchła niewielka kłótnia, w wyniku której Estalijczyk zaprosił do swojego pokoju jedną z karczmarek. Diego był wstrząśnięty tym zachowaniem. Bezwstydnik, pomyślał. Młodzi ludzie o niczym innym teraz nie myślą?!, zapytał się w duchu.
- Chcesz iść na tę niebezpieczną wyprawę? - zwrócił się do Marka. W mowie Diego nie dało się wyczuć obcego akcentu. Biegle bowiem posługiwał się wieloma językami.
- Jeśli tak, to czy będziesz mieć coś przeciwko temu, jeśli w imię Shallyi dołączę się do ciebie? Pomoc mnicha może na wiele się nie zda, ale jeśli kto zapomni twego imienia możesz być pewny, że przypomnę je w odpowiedni sposób, jeśli wrócę z tej przygody cało. Obiecuję spisać dzieje Marka Heugena. Marna to zapłana, za twe towarzystwo, boś zacnym jest człowiekiem i miłym, ale jednak przyjm mnie do siebie, jeśli taka twa wola. Jeśli zaś każesz mi odejść - zrobię tak. Pamiętaj jeno, iże w stanie jestem uleczyć twe zmęczone ciało, bom akolitą bogini milosierdzia, która usłyszy moje wołanie kiedy potrzeba taka zajdzie. Chęci mam szczere, by z tobą w świat wyruszyć, bo wolę twoje towarzystwo, niźli włóczenie się samotne między pustkowiami i zatłoczonymi miastami. Prawdą jest jednak też, że ruszyć chcę, aby spełnić moje przyżeczenie dane bogini, które mówi i niszczeniu bestii chaosu. Nie szukam rozgłosu i chwały, więc nawet jeśli ktoś opiewać mnie będzie, cała sława spłynie na cię. Czy więc godzisz się, abym z tobą ruszył na szlak, który może się okazać bardzo niebezpieczny?
Po czym zwrócił się do jednego z młodzieńców, pochodącego z Imperium:
- Wyprawa to trudna będzie, jednak chyba nie odmówisz pomocy doświadczonego starca, jest choć krztyna prawdy w tym, co powiedziałem?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
robertvu




Dołączył: 02 Paź 2005
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 15:03, 04 Kwi 2006    Temat postu:

- Zwykle nie podrózuje w towarzystwie innym niż mojej klaczy, ale tym razem zrobie wyjątek, chetnie pozwolę byś mi towarzyszył - odrzekł Mark.
Nie chodziło o jakąś wyjatkową więź bo takowa miedzy nimi sie nie wyksztalcilła, ale o bardziej prozaiczną przyczynę. Mianowicie Mark jesli to co mówił mężczyzna było prawda to odbicie inżyniera może wymagać większych środków. A że nikt poza szlachciątkami nie raczył sie zgłosić, więc Mark byłby w razie potrzeby zmuszony do wspólparcy z nimi lub ojczulkiem. Pierwsza możliwość była mu wybitnie nie na rękę, więc wolał się związac z zakonnikiem.
Choć kłamstwem byłoby twierdzenie, że nie cenił jego religijności i mądrości życiowej.
- Lecz niech ojciec wie, że trud opisania mojego żywota jest daremny. Nie jestem bohaterem na epos o mężnych czynach ojcze. Twoja pomoc i towarzystwo jest wszystkim czego mi potrzeba.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pokrzyk
Pokrzyk - Druid



Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 346
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hę? o_O

PostWysłany: Wto 15:13, 04 Kwi 2006    Temat postu:

- Niechaj i tak będzie! - powiedział radośnie braciszek. - Zapiszże mnie, młody człowieku. Diego de Viento, Estalia. Idę, choć nie po sławę ani bogactwo, ale na chwałę mej bogini. Pozwól się nam jednakowoż przespać choć tę jedną noc. Pogoda nie dobra do wędrówki, a i konie i towarzysze wyprawy zdrożeni. Wyruszym jutro, jeśli bogowie dadzą ładną pogodę. Jeśli nie - najprędzej jak to możliwe. Pada zbyt mocno, a na taką podróż potrzeba więcej niż jednego dnia. Mam jednak nadzieję, iż chmury szybko się rozwieją, ostawiając w pokoju czyste niebo. Karczmarzu, jeśliś tak łaskaw, dajże mi coś do jedzenia. A i napitku nie porzałujesz chyba. Proszę więc o podanie jedzenia wdle twego wyszukanego smaku i uznania, a do popicia podaj mi, panie, zwykłą wodę. Za trunkami bowiem nie przepadam...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna -> Archiwum Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 1 z 7

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin