Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna

[Sesja]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna -> Archiwum
Autor Wiadomość
Buppi Adenoel




Dołączył: 30 Wrz 2005
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Krak

PostWysłany: Śro 13:24, 28 Cze 2006    Temat postu:

Alessandro Vico

Alessandro podczas spożywania trunków pił za wieczny odpoczynek swoich byłych kompanów. Niestety nie była to pierwsza grupa towarzyszy Tileańczyka, która zginęła w wydawałoby się wiecznie żądnej krwi krainie zwanej Imperium.

-Imperium, phi, dobre sobie. Ludzie północy mają nieco zbyt rozbujałą wyobraźnię, tak nazywając swoje państwo. - jak zawsze po spożyciu Alessandra wzięła chęć filozoficznych rozmyślań.

Zaczęło się także wspominanie dawnych czasów. Zdawałoby się, że wieki minęły, od kiedy Tileańczyk opuścił swoją rodzinę, by rozpocząć życie pełne przygód. Na tą myśl Alessandro od razu wybuchł donośnym śmiechem.

-Życie pełne przygód, a to ci dopiero! - krzyknął.

Potem nadeszło wspomnienie kilku potyczek, w których brał udział. Jak zawsze rachunek wychodził mu na niekorzyść. Większość z tych potyczek przegrywał, zwykle tracąc większość swojej kompanii.

W końcu nadchodziła ostatnia "faza". Teraz Alessandro zaczął rozmyślać, czemu nie został w Remas, czemu nie pomagał ojcu w odzyskaniu przez jego ród dawnej świetności. Czemu zaczął się błąkać po świecie, w którym wszędzie spotykała go śmierć? Na to pytanie oczywiście nie było odpowiedzi.

Przez chwilę Tileańczyk zaczął myśleć, czy nie podążać w kierunku jakiegoś miasta imperialnego, żeby tam znowu zaciągnąć się do jakiejś kompanii i zapewnić sobie stały wikt. Jednak ta myśl szybko przeszła, Alessandro skoncentrował się na chwili obecnej. A jak narazie żarcia i picia miał pod dostatkiem, no i pierwszy raz od dawna nie będzie musiał nocować pod gołym niebem.

Pod koniec picia Tileańczyk miał wciąż na tyle przytomnosci umysłu by położyć w niedalekiej od siebie odległości cały swój ekwipunek, na który składała się kusza z bełtami, miecz, który był niestety dość prymitywny, średnia tarcza no i oczywiście kaftan kolczy. Potem upadł niedaleko dalej za ladą.

W końcu Alessandro obudził się z potężnym bólem głowy, rozsadzajacym czaszkę. Całkiem szybko jak na swój stan, zauważył stojącego nad nim człowieka, uśmiechnął się do niego przymilnie, jednak w tym samym czasie starał się znaleźć swój miecz i tarczę i podnieść się. To ostatnie okazało się chyba najtrudniejsze...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Śro 19:45, 28 Cze 2006    Temat postu:

Uriel zalicza się do osób, które podróżują na dwa sposoby; albo pędzą ze wszystkich sił (I na wszystkich dostępnych środkach lokomocji) w stronę swojego celu podróży, albo też (I ta sytuacja zachodzi o wiele częściej) usiłują tam dotrzeć spokojnym krokiem, bez zbędnego pośpiechu, ciesząc się wszystkimi urokami podrózy.

Jak można się domyśleć, wędrówka w stronę Middenheim nie wymagała pośpiechu. Był to już jego kolejny tydzień w granicach Imperium - po nieudanych poszukiwaniach zajęcia w Altdorfie, łowca nagród wyruszył w stronę Middenheimu, licząc że w położonym na północy Cesarstwa mieście uśmiechnie się do niego szczęście.

No i faktycznie, pech wydawał się go opuszczać - trakt był w miarę pusty, podróż przebiegała bez zakłóceń, nawet pogoda nie dawała zbytnio w kość. No, ale co dobre, szybko się kończy - niebo gwałtownie pociemniało, pierwsze pioruny przecięły granatowe tło chmur... Burza rozpętała się nagle, jak zwykle w tych stronach. Naciągając kaptur, Uriel przyuważył znajdującą się opodal traktu karczmę. Wyglądała na solidną i przytulną.

Pierwsze wrażenie minęło jednak szybko. Zgaszone światło, cisza w miejscu zwykłego dla takich przybytków gwaru... Nie myśląc wiele, Uriel wyciągnął swoją broń - dwa krótkie, masywne miecze, wzorowane na najlepszych krasnoludzkich kanakach. Broń może średnio elegancka - ale w jej wypadku najczęściej wystarcza jeden cios, by przekonać adwersarza, że finezja to nie wszystko. Poza tym, dawała walczącemu przewagę na małych dystansach - a w pomieszczeniach taka cecha mogła decydować o 'być' albo 'nie być' walczących.

"Coś tu cicho... Za cicho..." Pomyślał Uriel, zbliżając się do drzwi.

Wyglądało na to, że karczma stała się niedawno sceną małej bitwy. I w sumie tego się spodziewał. Zdziwiło go tylko rozpłatane truchło Skavena, zawalające schody... Takie istoty chyba nie należały do standardu oferowanych tutaj rozrywek.

Ostrożnym krokiem, trzymając obydwa ostrza w pogotowiu, Uriel ruszył w stronę schodów. Gdy był mniej więcej w połowie drogi, jego uwagę przykuł dziwny ruch za barem. Dwoma susami dopadł do blatu i obszedł go, gotów zadać cios.

- Niech mnie szlag jasny w mrokach nocy trafi... - Wydarło mu się z ust, gdy ujrzał sprawcę hałasu. A był nią kompletnie zapijaczony, uśmiechnięty pod nosem żołdak, który tylko jakimś cudem był w stanie skupić wzrok na czubkach ostrzy Uriela. - Ta mała jatka to chyba nie jest twoja sprwaka, prawda waćpanie?

Żołnierz odburknął coś w odpowiedzi, usiłując sięgnąć jedną ręką do złożonego nieopodal ekwipunku. Uriel wątpił, by biedaczyna był w stanie unieść swój miecz, a co dopiero zadać jakikolwiek cios... Ale lepiej być ostrożnym.

- O nie, co to, to nie, mój panie! - Nie spiesząc się zbytnio, łowca stanął pomiędzy żołnierzem a tobołkiem, blokując tym samym dostęp tego pierwszego do uzbrojenia. - Teraz sobie spokojnie poczekamy, aż wytrzeźwiejesz, potem opowiesz mi, co tu zaszło... A potem się zastanowimy. Nie wiem jak ty, ja czas mam... - Łowca wsunął swoje kanaki do pochw, po czym oparł się o ścianę karczmy, tak by mieć oko na półprzytomnego żołnierza, jego tobołek, oraz oczywiście na drzwi.

W głębi duszy współczuł swojemu 'kompanowi'... Kac to w końcu nic przyjemnego, a co dopiero w sytuacji gdy grzmoty walą co mrugnięcie oka...
Powrót do góry
Buppi Adenoel




Dołączył: 30 Wrz 2005
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Krak

PostWysłany: Śro 20:34, 28 Cze 2006    Temat postu:

Alessandro Vico

Tileańczyk był na siebie zły. A tak naprawdę to był zły na tego dziwnego człowieka, uzbrojonego z jeszcze dziwniejsze ostrza.

Próba wstania się nie powiodła, Alessandro postanowił więc jedynie oprzeć się o ścianę lady. Nawet to okazało się bardzo trudne, a sprawę jeszcze komplikowały pobliskie grzmoty, które raz po raz dosłownie rozsadzały Tileańczykowi mózg.

Słowa mężczyzny dotarły do niego jak przez mgłę, na szczęście po chwili zdołał rozszyfrować pojedyncze słowa.

- Nie ma strachu - odparł naburmuszony - nie pierwszy, czy drugi raz trzeźwieję!

W końcu lekko skonsternowany, Alessandro postanowił nic nie mowić i skoncentrować się na odzyskaniu wigoru. Drzemka już zrobiła swoje, po przebudzeniu Tileańczyk poczuł się lepiej. Potem udało mu się podnieść i bardzo wolnymi ruchami znalazł jakąś butelkę wody, którą opróżnił w mgnieniu oka. Potem zaczął rozglądać się za jadłem, choć nie znalazł już nic świeżego.

Potem wrócił do tego tajemniczego mężczyzny i wydukał tylko:

- Kiedy tu przyszedłem, karczma już była opuszczona i nosiła znaki śmierci... Ja tylko tu nocowałem... No może prawie tylko... A waćpana, co tutaj przywiodło? - zapytał ciekawy.
Czekając na odpowiedź, Alessandro znowu usiadł na miejscu swojego niedawnego snu, trzymając się za głowę i przeklinajac pogodę...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Univ




Dołączył: 22 Paź 2005
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:11, 28 Cze 2006    Temat postu:

Haverkam przyjżał się każdemu osobno.
Jego twarz wyrażała obrzydzenie. To było jego pierwsze spotkanie z ludźmi na dłuższą chwilę i wcale mu się nie podobało.
Jednak nie zwracał na nich większej uwagi.
Gdy spali, zabrał im ekwipunek, a więc byli bezbronni. Spojrzał w niebo - światało. Elf postanowił, że nadeszła najwłaściwsza pora i zaczął oporządzać konie.

Haverkam. Był białowłosym elfem. Był wysoki, co jednak jest cechą jego rasy, tak jak i budowa ciała. Zielone, przenikliwe oczy zdawaly się nie wyrażać emocji a krew na ubraniu, najpradopodobniej obcego pochodzenia, świadczyła o doświadczeniu walce jak i o tym, że od łuzszego czasu nie był w domu. Miał lekko nadszarpniete ubranie u spodu. Pachniało od niego, w przeciwieństwie do ludzi, leśnymi ziołami.
Miał na sobie piekny, rzeźbiony, elfi łuk. Ciężko o taki w Imperium dla zwykłego człowieka. Miał też kołczan pełen strzał ale widoczny długi miecz przepasany za plecami.
U pasa wisiał długi nóż oraz sakiewka z nieznaną zawartością. Z pewnością nie były to korony.

Gdy konie były już gotowe do drogi, dwa z nich powiązał krótkim sznurem a na nim kolejny, dłuższy, przeciągnął wzdłuż koni dalej. Lejce ściągnął.
Westchnąl i wyciągnął nóż.


Ostatnio zmieniony przez Univ dnia Pią 16:40, 30 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Savriti
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Sie 2005
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:31, 29 Cze 2006    Temat postu:

Nikoletta i Mark

Nikoletta obudziła się w bardzo niezwykłej jak dla niej sytuacji. Z powodu pasa krępującego ręce, jej nadgarstki spuchły i były obolałe. Pierwszym odruchem było szarpniecie, ale towarzyszył mu nowy atak bólu. Jęknęła i wykrzywiła twarz w grymasie. Wolała więcej się nie ruszać. "Poobcierane nadgarstki mogą goić się długo i będą okropnie wyglądały." - pomyślała.
Mark był strasznie zły na siebie, jak mógł dać się tak podejść! Chociaż to ze ich prześladowca był elfem mogło to tłumaczyć. Naprężył nadgarstki, żeby sprawdzić jakość jak mocno ich związano. Pasek lekko ustąpił. Jednak jego ręce były zbyt duże by mógł je wyciągnąć.
- Nikoletta nic ci nie jest?- a gdy potwierdziła szepnął tak by elf nie usłyszał
- Masz mniejsze dłonie sprawdź czy uda ci się wyciągnąć rękę.
-Nie uda się - odszepnęła - Bardzo boli, jak nimi ruszam. Jak ty ruszasz też boli - mówiła powstrzymując łzy.
Mimo oporów spróbowała jeszcze raz. Pasek był trochę luźniejszy, ale i tak nie udało jej się uwolnić dłoni.
- Nic z tego - powiedziała - Masz jakiś pomysł? Kim on może być i co nam grozi?
-Nie mam zielonego pojęcia- nigdy nie spotkałem elfa, to rzadkie istoty. Jednak to lud lasu nie rozumiem, czemu nas zaatakował, przecież oboje służymy temu samemu bogowi, Taalowi. - mruknął zdenerwowany strażnik
- Chyba nie zostaje nam nic jak dyskutować z nim i namówić go żeby nas wypuścił - dodał
-Jest piękny, ale jakiś taki dziki. Myślisz, że mówi w naszym języku?- cichutko zapytała szlachcianka
-Chyba, tak z reszta nie znam elfickiego wiec, jeśli chcemy go przekonać pozostaje zaryzykować
Nikoletta na chwilę umilkła, po czym zapytała się na głos:
- Przepraszam Pana, czy mówi pan po naszemu?
Strażnik zignorował słowa dziewczyny:
- Elfie wypuść nas, nie zrobiliśmy ci nic, ani nigdy nie zamierzaliśmy, nigdy tez nie skrzywdziłem nikogo z twego ludu. Wypuść nas i oddaj nam nasze rzeczy, a zapomnimy o całej sprawie

post konsultowany z robertvu


Ostatnio zmieniony przez Savriti dnia Pią 16:12, 30 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Univ




Dołączył: 22 Paź 2005
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 14:27, 30 Cze 2006    Temat postu:

Gdy Haverkam usłyszał to, o czym ci ludzie ze soba rozmawiali oraz to, co do niego powiedzieli tylko pokręcił głową, po czym odrzekł łamanym staroświatowym:

- Głupi mon-keigh. Myslicie, że po to was łapałem by wypuścić ? Jesteście skazą tego lasu, niszczycie życie dla zabawy, nie dbacie o matkę-naturę, jesteście śmierdzący i odrażający. Już od dawna obserwowałem całą waszą grupę. Wiem, gdzie ukrywa się reszta z was i wasz głupi przywódca, Hobin Rood.

Gdy wypowiedział te słowa jeszcze raz spojrzał w niebo. Było jasno, za jasno. Dlatego postanowił przywiązac konie do drzewa a sam usiadł pod drzewem ostrząc nóż na kamieniu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pią 21:35, 30 Cze 2006    Temat postu:

Uriel Wiktorow

Współczucie Uriela dla skacowanego żołnierza rosło z każdą minutą. Podczas miesięcy spędzonych pośród krasnoludów łowca brał udział w licznych libacjach - tak że wspomnienie rozsadzanego najcichszym szmerem łba aż za dobrze tkwiło mu w pamięci.

- Na imię mi Uriel, Uriel Wiktorow, jeśli interesuje cię również moje nazwisko. Pochodzę z państwa Kislev i wędruję po Imperium głównie w poszukiwaniu przygód i zarobku. Byłem w drodze do Middenheimu, gdy ta nawałnica zmusiła mnie do skrycia się tutaj. Nie ma obaw - nigdy jeszcze nie zaatakowałem pierwszy człowieka. I nie zamierzam. - Dodał, widząc, że jego kanaki, chociaż bezpiecznie zapięte w pochwach, dalej przykuwały uwagę śniadoskórego podróżnego.

Seria błysków za oknem i następujący po nich rumor grzmotu skłoniły łowcę do przewania monologu. Co nieco zdziwiło Uriela, żołnierz przyszedł do siebie po tym ciosie stosunkowo szybko. Widać faktycznie nie pierwszy raz był w takiej sytuacji.

- Widzę, że na razie jesteśmy tutaj uziemieni... - Dodał po chwili, wpatrując się w oślepiające pioruny. Zawsze lubił ten widok. - Nie powiem, żeby nie mogło być gorzej. Oby tylko żaden z kumpli nie zatęsknił za tym tam... - Ruchem głowy wskazał na truchło Skavena, po czym zaczął powoli lustrować ocalałe z bitwy butelki z trunkami. A nuż któryś z nich obciąży jego sakwę...
Powrót do góry
Buppi Adenoel




Dołączył: 30 Wrz 2005
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Krak

PostWysłany: Pią 22:35, 30 Cze 2006    Temat postu:

Alessandro Vico

Tileańczyka zaskoczył fakt, żę ten dziwny mężczyzna pierwszy mu się przedstawił. Zapamiętanie nazwiska przyszło mu z niemałym trudem, po pierwsze nigdy nie słyszał czegoś podobnego, po drugie kac wciąż dawał o sobie znać...

- Ciekawe, ja wędruję od tego imperialnego miasta, jak mu tam? Mijdenhajmu? Możnaby rzec, że ja również podróżuję szukajac zarobku, choć kilka dni temu, moja możliwość dostania pieniędzy zginęła, razem z dowódcą mojego oddziału - Alessandra wzięło na zwierzanie się ze swoich ciężkich losów, pewnie też przez ten alkohol.

Nastąpiła chwila milczenia, przerywana jedynie odgłosami grzmotów, które nie poprawiały zdrowia Tileańczyka.

- Tak... Utknęliśmy tutaj na dobre... Cóż, w takim miejscu i takim czasie - Alessandro zerknął na truchło skavena - zaakceptuję każde towarzystwo, chociaż nie mam bladego pojęcia, gdzie znajduje się kraj z którego pochodzisz - znowu chwila przerwy, w czasie której mężczyzna zastanawiał się, czy wyznać swoje prawdziwe imię, w końcu rachunek wyszedł na "tak" - Pochodzę z położonej za górami Tilei, na imię mi zaś Alessandro. Vico, jeśli interesuje cię moje nazwisko - powiedział, mrugając okiem w kierunku... hmm jak mu tam było? Uriela?

- Jak wiadomo, najlepszym lekarstwem na kaca, jest dobry trunek, może wypijemy razem? I tak nie będziemy mieli tu nic ciekawszego do roboty... - Alessandro popatrzył na swojego nowego towarzysza - Znajdzie się też jakieś jadło, choć może nie najlepsze - Tileańczyk zaczął szperać w swoim bagażu, w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
robertvu




Dołączył: 02 Paź 2005
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 9:59, 01 Lip 2006    Temat postu:

Mark, nie dawał za wygraną, ciągle probował wyzwolić sie z wiezów. W pewnej chwili poczuł, ze luz sie powiekszył, wyciagnał dłoń, a potem równie niepostrzeżenie drugą.
- Uciekaj do koni- ja postaram sie zatrzymać drzewnego luda - szepnął do szlachcianki.
Gdy elf zblizył sie by Mark jednym płynnym ruchem zerwał się na równe nogi i rzucił na elfa zamierzając do powalić masą ciała dzięki zaskoczeniu...

Mark rzucił się na elfa, jednak nie spodziewał się, że przez noc w więzach ręce aż tak mu zgrabieją. Nieporadnie próbując przewrócić elfa sam potknął się, i tylko dzięki temu powalił go na ziemię. Masywniejszy człowiek szybko przygniótł elfa ...

Nikoletta natychmiast po słowach Strażnika skoczyła na równe nogi. Nie mogła zlokalizować koni więc biegła po prostu jak najdalej stąd. Po chwili się obróciła. Marka nie było za nią, więc zawróciła.

Haverkam nie spodziewał się takiej sytuacji jednak ciągła czujność sprawiły, że wiedział kiedy wyciągnąć nóż. Kiedy strażnik na nim leżał, po prostu ciął człowieka ile sił w rękach.

Elf wiercąc się i rzucając w te i wewte ciął na oślep nożem. Większość jego chaotycznych cięć zatrzymywała się na przedramionach i kolczudze człowieka. Strażnik miał tylko lekko poranione przedramiona.

Dziewczyna wróciła na brzeg polany i szybko ogarnęła wzrokiem sytuacje. Złapała pierwszy lepszy patyk i rzuciła się z nim na elfa. Widziała w jego ręku nóż, a na trawie krew. Zamierzyła się i trzasnęła lesniego człeka w twarz, jednak nie trafiła i chlasnęła Strażnika po plecach łamiąc przy tym kij.

Mark dotkliwie poczuł cios szlachcianki na plecach i zaklał siarczyscie. Jednoczesnie starał sie rozbroić elfa z noża.
W tym samym czasie mówił do elfa chcąc mu przemowic do rozsadku
- Nie mam zamiaru cie zabijać! Nie wiem za kogo nas wziąłes, ale nie mamy wobec ciebie zlych zamiarów. Skończy wiec to i każdy z nas pojdzie w swoją stronę i wszyscy beda szczesliwi, co o tym sadzisz - Mówił strażnik przez zacisniete zeby starając sie uniknać elfiego noza.

Haverkam czuł skrajną wściekłośc na odrażającego człowieka. W furii ciął nożem prosto w podbrzusze wroga.
Kiedy człowiek starał się coś wyszeptać elf opanował się na chwilę bo wypowiedzieć krótkie zdanie.
- Byście wrócili do bandy Rooda i dalej niszczyli przyrodę? NIGDY ! - po czym spróbował wbić się jak najgłębiej w ciało przeciwnika.

Nóż wbił się w brzuch strażnika, lekko uszkadzając kolczugę. Na szczęście, poza rozerwanymi kółeczkami strażnik poczuł tylko lekkie ukłucie. Najpewniej elf trafił w jakieś zgrubienie na kaftanie, który Mark nosił pod pancerzem kolczym.

Mark nie mógł dowierzyć w słowa elfa.
- Nie nalezymy do żadnej bandy Hooda Ty tepaku, własnie na niego polujemy! - krzynął w twarz elfowi, przy czym ciagle starał sie unieruchomic trzymająca nóz ręke lesnego człowieka.

Po drugiej nieudanej próbie Nikoletta postanowiła już wiecej nie masakrować pleców towarzysza. Odwróciła się i wzrokiem szukała jakiegoś śladu po ich wierzchowcach.

Nikoletta zauważyła coś, dopiero gdy było za późno. Usłyszałą tylko krótkie, urywane rżenie, po czym zauważyła jeszcze zad swojej klaczy, migający gdzieś w zaroślach. Wasze konie, korzystając z zamieszania, właśnie ktoś podprowadził. Macie nadzieję, że nie zabrał ekwipunku, który niedaleko złożył elf.

Haverkam ledwo dosłyszał to, co krzyczy na niego człowiek, przy okazji plując mu w twarz.
Nie mógł uwierzyć, że nie należą do bandy Hooda lecz chcą go zwalczyć, dla niego mon-keigh to mon-keigh.
Postanowił z całej siły kopnąć przeciwnika w brzuch by ten odsunąwszy się zwolnił troche miejsca elfowi.

Mark dostał kopa w podbrzusze, aż usiadł. To dało chwilę elfowi, który wykonał sprawny obrót, nakładając strzałę i celując w strażnika.

Haverkam szybko skoczył na nogi i dobył łuku leżącego calkiem blisko, strzała znalazła się błyskawicznie na miejscu.
- Teraz... mon-keigh.. wyjasnij. Jak to NIE należysz do Rooda

Zawiedziona szlachcianka wróciła do walczących mężczyzn, ale zastała całkiem inną sytuacje. Tym razem to ona postanowiła porozmawiać z elfem:

Mark, wcale nie był zadowolony ze swojej sytuacji.
- Czego chcesz od ty zielony idioto! - Rzucił nie baczac na wycelowana strzałe - Mówiłem ci juz tyle razy ze nie mamy wobec ciebie zlych zamiarów! Nie nalezymy do zadnej bady Hooda ani zadnej innej, a teraz grzecznie odlozysz łuk, bo sobie krzywde zrobisz - mowił Mark i zaczał wstawac

-Proszę Szlachetnego Pana, nie jesteśmy z szajki Rooda. Najlepszym dowodem na to jest to, że właśnie uprowadzono nam konie. Jak Pan opuści łuk to możemy porozmawiać. - Dziewczyna starała się przekrzyczeć Strażnika, więc stanęła między nim a wycelowanym w niego łukiem

Haverkam czuł się pewniej z bronią krótą potrafił posugiwać się jak nikt inny.
Gdy tylko wyczuł ruch od strony ludzkiej kobiety rzekł stanowczo:
- Podejdziesz jeszcze jeden krok głupia mon-keigh a rozwale twojego towarzysza - po czym zwrócił się do straznika.
- Obrażanie mnie nic ci nie da mon-keigh, a zrobisz jeszcze ruch a ta strzała znajdzie się w twoim sercu a w moim klanie trenowano mnie na strzelca...
Wtedy Savriti stanęła między nim a strażnikiem i zaczęła coś mówić na co elf odrzekł:
- Jeżeli twój przyjaciel tak rozwiązuje sprawy to jest pokroju Hobina i jego bandy. Masz teraz zejść mi z lini strzału bo twój towarzysz będzie miał ciebie na sumieniu.
- Ty rozwiązujesz je nie lepiej... zamiast nas słuchać to się rzucasz z nożem albo łukiem. Zobacz my jesteśmy bezbronni. Ja nie umiem się nawet łukiem posługiwac. Nie wstyd Ci mierzyć w bezbronnych
- Jesteście tylko ludźmi i to nie ja was zaatakowałem ty wy mnie.

- Ty nas związałeś... jeszcze do teraz mam blizny na przegłubach... nie wstyd Ci?
-A dupa tam - rzucił zdenerowany strażnik - i zaczął odchodzic w stronę juków -a strzelaj w w plecy elfie jeśli tak rozumiesz honor i tym sie chcesz odrózniasz od Hobina i jego bandy. Nie miałem zamiaru ci nic zrobic i nadal nie mam - mowil cały czas idac - jesli nadal w to nie wierzysz mimo wszystkich moich gestów to szlag z toba elfie

Ludzka pewność siebie zawze zaskakiwała Haverkama, jednak takie zachowanie sprawiało, że elf był jeszcze bardziej wściekły.
Jednak zdołał się opanować i delikatnie opuścił łuk jednak strzała nadal była na miejscu.
- W takim razie, czego tu szukacie?

Mark odetchnał w koncu elf zaczynał rozumowac poprawnie.
-Jestesmy tu by zdobyc nagrode za Hobina Rooda i jego bande, z tego co slyszałem jest to cel zbiezny z twoim interesem?
- I co w związku z tym?
- Ach... w związku z tym niepotrzebnie nas związałeś... Teraz my pójdziemy własną drogą szukać bandy rozbójników, a ty będziesz sobie dalej żył w swoim lesie i nam nie wchodził w drogę... co ty na to?
- Nie ma mowy, ja idę zabić Hobin i jego bandę. Wy sobie nie poradzicie mon-keigh.
- No to będziemy sobie wchodzić w drogę, szukając tej samej osoby w tym samym miejscu. Może po prostu ty skorzystasz z naszej pomocy, a my skorzystamy z twojej znajomości lasu. Wtrójkę łatwiej go znajdziemy i będziemy bezpieczniejsi
- Hehe - zasmiał sie ironicznie Mark - podrózowac z elfem ktory porzadnych wiezów nie zna i nie potrafi upilnowac 2 koni, tak kuszaca persprektywa ...
- Mężczyźni i ich ego... Zachowujecie się jak dzieci. Mark Chcesz mieć jeszcze jednego wroga. Nie masz za mało kłopotów? Elfie, nazywam się Nikoletta, jestem ze szlacheckiej rodziny i zalezy mi na moim honorze. Ogromnym wyróżnieniem będzie możność podróżowania z Tobą

Haverkam milczał chwilę po czym powiedział:
- Hobin rood niszczył ten las od dawna a jego ludzie to najzwyklejsi mon-keigh, tacy jak wy, czyli brudni i śmirdzący, ciągne piją najgorszy alkohol. Jakkolwiek łatwiej mi będzie i szybciej pozbyć się ich z wami niż bez. poza tym dokładnie znam to miejsce gdzie przebywają tak, jak cały Drakwald. Zatem mogę was poprowadzić i pomóc wam zgłodzić tych drani ale tam nasze drogi się rozejdą - Powiedział Haverkam spokojnie, po czym zwrócił się do mężczyzny - A ty piesku długo tak będziesz szczekał czy w końcu ugryziesz? Bo jak nie, to zacznij pomagać
Elf zdawał się nie zwracać uwagi na ludzkie pochlebstwa
-Chetnie bym ci przyłozył, ale cieżko jakoś mi podejsc jak trzmasz napiety łuk. Co do wspolnego podrozowania, to nie powiem zeby mi podobala sie ta mysl, ale jesli rzeczywiscie znasz te ziemie tak jak mowisz to moge przecierpiec pare dni w towarszytswie jednego obdartusa, byle pozniej moja sakwa przyjemnie sie obciazyla.
- Nareszcie panowie doszliśmy do jakiegoś rozsądnego wyjścia. Może więc teraz Pan się przedstawi, Panie elfie?
- Jestem... - westchnał - Jestem Haverkam
- Dobra ja jestem Mark, tyle ci powinno starczyc, Havi czy jak ci tam. - Mark odetchnał - No to przywitanie mamy za soba?
-Witamy więc, w naszym towarzystwie. A teraz może odda nam Pan nasze rzeczy i ruszymy w drogę
- Dobrze, są przysypane ziemią pod tamtą sosną.



Post konsultowany z Savriti, Univem i SamboRem
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cj111
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Sie 2005
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 9:47, 02 Lip 2006    Temat postu:

Rurik Silverstone

Krasnolud wyprostował się przeszukując wzrokiem pomieszczenie. Wyglądał imponująco, trzeba było przyznać. Był wysoki, jak na krasnoluda oczywiście i szeroki w barach. Głowe miał łysą, a gęstą, brązową brodę trzymał zaplecioną w trzy warkocze, spięte na dole złotymi obręczami, z wyrzeźbionymi podobiznami głów goblinów. W prawym uchu nosił dwa kolczyki, z których w jeden miał wprawiony szlachetny kamień, połyskujący czerwono w świetle dnia. Ubrany był w kolczugę, która za czasów swej świetności musiała wyglądać olśniewająco. Teraz jednak nosiła ślady wielu walk, pokryta była pyłem dróg, a niektóre ogniwa powypadały, ukazując brązowy, skórzany kaftan. W ręce trzymał swój ulubiony topór, w drugiej małą, żelazną tarczę ze złotym wizerunkiem klanu. Zza pleców widać było sporą kuszę.

Rurik pozwolił, by potok słów nieznajomego człeczyny przetoczył się koło niego i nie zwracał na niego uwagi. Zaczął natomiast się zastanawiać, jakim cudem przeżył i gdzie podziali się skaveni. Gdy dziwna cisza wokół oznajmiła, że mężczyzna zakończył swoje przydługawe przemówienie, krasnolud tylko warknął

- Skończ pieprzyć

- Gdzie my jesteśmy, co to za miejsce? I jak się tu dostałeś?

Otrzymawszy odpowiedź, krasnolud ruszył ostrożnie żeby przeszukać budynek i jego najbliższe otoczenie, nie zajmując sobie więcej głowy nieznajomym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna -> Archiwum Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 5 z 7

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin