Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna

Coś się kończy, coś zaczyna.
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna -> Coś się kończy, coś zaczyna
Autor Wiadomość
RevaN




Dołączył: 24 Lis 2006
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 0:18, 19 Gru 2007
PRZENIESIONY
Śro 0:26, 19 Gru 2007    Temat postu: Coś się kończy, coś sie zaczyna.

Szli spokojnie, z minami skazańców. Każdy inny, a połączył ich ten sam los. Przemierzali gościńce i przecinali równiny, wszystko po to, by nadążyć. Nadążyć za czasem, i nie dać się złapać. Z naciskiem na to drugie, jednak ta zabawa trwa zbyt długo. Tak długo, że już nikt nie mógł się połapać, jak to się zaczęło…

***

Wieści głoszą, że widziano ich dnia czwartego dnia po Pełni Morrslieba na głównym trakcie z Nuln do Altdorfu, kiedy my w tym czasie byliśmy jeszcze w Heidrick. Poruszali się w kierunku wschodnim, co było zrozumiałe, gdyż podróżowanie ku stolicy mogło wpędzić ich tylko z kłopoty. Następne wieści na temat ściganych pojawiły się krótko przed Czasem Zbiorów, u niziołków zwanym Tygodniem Ciasta. Z prostej rachuby miejsca i czasu, oraz dzięki postępom jakie udało nam się ustalić w ostatnich dniach, oznacza to, że mieliśmy do nich dokładnie cztery dni drogi, więc nasze szanse rosły w górę. To nie było jednak zbyt trudne, gdyż zostawiali za sobą wyraźny ślad, nawet chłopów nie trzeba było niepokoić.

W równonoc jesienną dopadliśmy ich przy Wolitz, na przeprawie przez rzekę Reik. Wszystko szło gładko, dopóki nie wyniknęły pewne… problemy, jeśli można to tak nazwać. Nawet duże, jak na bandę pijanych krasnoludów szukających zwady. W trakcie bijatyki ścigani zrobili to, co umieli do tej pory najlepiej. Zbiegli. Promem przepłynęli na drugą stronę Reiku, był to niestety ostatni prom na drugi brzeg, więc przyszło nam czekać do rana na następny, a most najbliższy był jakieś 20 mil stąd. Nad ranem, zgubiliśmy trop, jednak odnaleźliśmy go na Jałowych Wzgórzach prawie tydzień po. To był środek miesiąca Czasu Warzenia, dokładnie 116 dni przed świętem Ostatniej Beczki, zwiastującego koniec roku i rozpoczęcie następnego.

Poszlaka była wyraźna, znowu dzieliło nas od nich tydzień drogi. Jednak wydarzyło się coś niebywałego, spotkaliśmy drugą kompanię ścigających ich najemników. Doprawdy, nie wiem, kogo do tej misji wybrałeś, oni nie nadawali się do tego zupełnie, moja kompania rozniosła ich w pył, jednak straciliśmy dwóch ludzi. Z ośmiu na trzynastu. Jeżeli pozostałe drużyny są podobnie wyszkolone, zapłać im połowę żołdu i wycofaj, tak dla dobra. Nie warto tracić materiału, gdy może zdobyć doświadczenie i przydać się potem.

Przy Bruck, jakiejś zapadłej wsi, ślad się urwał, jednak ten magik za pomocą swoich guseł znowu odnalazł swoją drogę. I bardzo dobrze, bo się niecierpliwiliśmy aż nadto, że wioskę z dymem puściliśmy. W obecnej chwili przesiadujemy w Oegrik, w północnej części Jałowych Wzgórz. Czekamy wieści, by wyruszyć za nimi, tuż po otrzymaniu dalszych instrukcji, gdyż nastąpiła rzecz zgoła nieprzewidziana.

Aegis Liv ‘Ataar


***

Zatrzymali się na rozstaju dróg. Jedna wiodła na północ, druga na południe. Jednak nie mogli stać, czas zdecydowanie nie był ich sprzymierzeńcem. Musieli uciekać, nie mieli wyboru. Za co? Jedni za grzechy, drudzy, bo znaleźli się w nieodpowiednim miejscu. Inni natomiast sami nie wiedzieli, czemu ich ścigają. Błędne koło, nieprzerwana zabawa w kotka i myszkę, którą stawką było życie. Ich życie.


Ostatnio zmieniony przez RevaN dnia Śro 0:19, 19 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wehr
Wehr - Paladyn



Dołączył: 19 Sie 2005
Posty: 98
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ciemnogród

PostWysłany: Śro 20:41, 19 Gru 2007    Temat postu:

Jednym z wędrowców był zakapturzony mężczyzna siedzący na potężnie zbudowanym, pięknym, czarnym koniu. Ubrany był on w czarne szaty z drogie materiału, ubrudzone pyłem i kurzem, na plecach miał pelerynę ze znakiem zaciśniętej pięści. Jechał na samym tyle, z nikim nie rozmawiał w czasie podróży, wydawało się, że chciał się zdystansować od reszty drużyny - dlaczego? Tego nie wiadomo. Jedyne co kompani wiedzieli to jego imię, P'etryck von Trockenthot' zu Besserberg. Skąd pochodził, czym się trudnił - te kwestie pozostawały zagadką. Jedni twierdzili, że para się mroczną magią, inni że żona wygoniła go z domu, bo zabawiał się z panienkami w domach rozpusty. Jak było naprawdę, wiedział tylko on.

Gdy dojechali do rozstaju dróg, Mroczny Jeździec P'etryck wszystkich ich zaskoczył - wyjechał na czoło, wyciągnął rękę i wskazał na południe. Nie odezwał się ni jednym słowem, jeno wskazywał na południe.

Odczekał chwilę, nikt się nie odzywał. Wszystkich zaskoczyła nagła i niespodziewana inicjatywa P'etrycka. Gapili się na niego jak... no cóż, zaprawdę głupie miny mieli wtedy. Wtem Mroczny Jeździec się odezwał:
-Coś nadjeżdża.
Opuścił rękę zwrócił swą twarz w stronę swych kompanów - mimo to jego twarz nadal pozostawała w cieniu, jakby moc ciemna a tajemna ją przysłaniała. Czekał na reakcję kompanyi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Univ




Dołączył: 22 Paź 2005
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:44, 20 Gru 2007    Temat postu:

Postawa P'etrycka bardzo irytowała Alberta. Znał on już takich chojraków, z początku "mroczni wojownicy" szybko stawali się łupem miecza jeszcze zanim zdążyli sięgnąć po broń ze spod swojej mrocznej peleryny.

Albert von Gariel był rozpoznawalną personą jak i jego nazwisko nie stanowiło wielkiej niewiadomej. Von Gariel był generałem I Armii Muszkieterowej Rudigera Młota, elektora Hochlandu... byłym generałem, bo teraz ścigają go byle najemnicy, listy gończe wyznaczają nagrodę za jego czerep, postanowił szybko tej nagrody nie przyznać.

Strój jego był prostym, wojskowym mundurem generalskim o czerwono-zielonych barwach Hochlandu, włosy krótkie, białe, ślad po peruce zaginął podczas ucieczki, przy boku lśniła wysokiej klasy szpada a na palcu sygnet generała wojsk Hochlandu. Zielone, przenikliwe oczy zdawały mówić nie jedno o ich właścicielu, nie jedno widziały. Albert był średniej budowy i wzrostu człowiekiem o bardzo dobrej postawie ciała jak i charakterystyczny dla wyższych klas sposób mówienia oraz poruszania się. Nie ma na sobie żadnej zbroi, nic prócz szabli przy boku i kilkunastu złotych koron w sakwie, no i bojowy rumak, też bez żadnej zbroi. Sytuacja, w której Albert znalazł się nagle, a która nie pozostawiała innego wyjścia jak ucieczki nie dała mu też czasu by wziąć ze sobą cokolwiek innego.

Albert spojrzał w stronę południową, faktycznie coś się zbliżało.
- Schowajmy się, nie ma sensu stawać do boju, ucisz wierzchowca.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wehr
Wehr - Paladyn



Dołączył: 19 Sie 2005
Posty: 98
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ciemnogród

PostWysłany: Czw 23:12, 20 Gru 2007    Temat postu:

P'etryck zwrócił swe oblicze w stronę Alberta. Twarzy Mrocznego Jeźdźca nikt nie dojrzał (jak zwykle zresztą - zaprawdę powiadam Wam, moc ciemna a tajemna skrywa obliczę tego męża, pewnie zło spłynęło na niego za niecne czyny, których w przeszłości dokonał!), jeno iskry złowieszcze z oczu jego biły, przez mrok się przebijając.
-Skoro my ich widzimy, to i oni nas widzą. Nie ma sensu się chować po chaszczach, bo i tak nas odnajdą. Zresztą nie wyglądają na zbyt groźnych.
Prawdą było, co rzekł P'etryck. Kompanija podążająca w kierunku bohaterów nie wyglądała na uzbrojoną, był to raczej tabor wędrowców-handlarzy, może cyrkowców jakichś, alibo inszych ludzi, dla których podróż była celem samym w sobie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Univ




Dołączył: 22 Paź 2005
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 23:38, 20 Gru 2007    Temat postu:

Albert westchnął ciężko.
- Zabij ich

Nie chciał dodawać nic więcej, bo po co. Przyzwyczajony był do komend a i tok rozumowania osobnika o niewypowiadalnym imieniu jak i nazwisku był dlań dziwny. Cyrkowcy czy handlowcy jeżeli chodzi o zmysł wzroku w nocy mają chyba gorszy niż doświadczony wojownik. Ale niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SamboR
Yeovick Immershwitz



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 399
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Steinau an der ODER

PostWysłany: Pią 0:06, 21 Gru 2007    Temat postu:

I faktem było, że drogą, w kierunku naszych wędrowców, zdążała ekipa cyrkowa. Na przedzie maszerowało dwóch silnorękich. Jeden z nich, zabawiał się podrzucaniem 10-metrowego drąga, zaś drugi, z miną woła, ciągnął barwny wóz. Na wozie siedział niewysoki człowieczek, i co rusz zacinął batem swego "wołu". Po bokach, w podskokach maszerowały jakieś mniejsze istoty, lecz ćma nie pozwalała dojrzeć ich fizjonomii. Pewno niziołki jakoweś, bo toż ichnie gabaryty były. Wesołą kompaniję otaczał gwar, tubalny śmiech podskakujących, oraz woźnicy. Po chwili, prócz śmiechu, poczęliście słyszeć coś nowego ... nieuchwytnego ... jakby muchy? Od korowodu czuć dało się również straszliwy zaduch.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RevaN




Dołączył: 24 Lis 2006
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 0:26, 21 Gru 2007    Temat postu:

Mężczyzna na karym koniu ze spokojem lustrował otoczenie. Miał na sobie skórzaną ćwiekowaną kurtę, z podobnymi rękawicami, oraz dodatkowymi elementami zbroi, takimi jak stalowe nagolenice oraz stalowy lewy naramiennik. Czarne włosy opadały mu swobodnie na kark i plecy. Oczami koloru zimnej stali lustrował otoczenie, za nic miał sobie nadjeżdżającą cyrkową kompanię. Na twarzy miał okropną bliznę. W przeszłości mógł uchodzić nawet za przystojnego, jednak teraz już nie mógł. Zaczynała się nad prawą brwią, i ciągnęła się przez policzek do żuchwy. Znad jego ramienia wystawała rękojeść półtoraka, z ułamanym jelcem oraz głowicą w kształcie głowy lwa. W jukach koło nogi widać było pochwę drugiego miecza, jednak dotychczas nie pokazał go nikomu.

Podczas pierwszego spotkania był dziwny, tajemniczy… potem na kark zwaliła się grupa najemników i jakoś tak się potoczyło. Efekt śnieżnej kuli. Podróżowali w milczeniu, nie pokazując dotychczas żadnych charakterystycznych oznak swojego zachowania, przeszłości, przywiązania, czy też może wyszkolenia. No, z pewnymi wyjątkami, toteż trudno było określić, kim dokładnie byli. Z pewnością jednak byli drodzy, oraz nieuchwytni. Nie znali nagrody, jaką ktoś wyznaczył za ich głowy, jednak są ścigani przez ostatnie 3 miesiące przez grupę zawodowych zabijaków. I nie tylko jedną grupę. Nie wiadomo także, kim mogliby być ci podróżujący do nikąd cyrkowcy, nie czuł jednak żadnych skrupułów, jeśli dziwnym sposobem zostaną karmą dla dzikich zwierząt.

Revana nie obchodziło to zbytnio. Nie zdradził się jednak, kim jest, podobnie jak P’etryck, jednak swoje miano ograniczył tylko do imienia. A i tak nikt nie wiedział jak może mieć naprawdę na imię. Jednak to nie było ważne, nie w tej chwili. Revan zszedł z konia, naciągnął rzemienie na swoich rękawicach i oddalił się w las. Tak po prostu. Jednak dopiero teraz resztę grupy dobiegł zapach zgnilizny, wiatr zmienił swój kierunek.

Zauważył w krzakach trzy przywiązane do drzew ciała nagich ludzi. Jakiegoś mężczyzny i dwóch kobiet, niezbyt urodziwych. Podszedł do trupa młodej dziewki, po czym szybkim, niemal niezauważalnym ruchem noża odciął więzły. Zobaczył to, czego się spodziewał. Zostali napadnięci podczas podróży, kilka ran kłutych, zdruzgotana czaszka, a w dolnej części pleców ośmioramienna gwiazda, symbol Chaosu. Stał tak chwilę, po czym bezpardonowo kopnął truchło.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pokrzyk
Pokrzyk - Druid



Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 346
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hę? o_O

PostWysłany: Pią 14:18, 21 Gru 2007    Temat postu:

Był z nimi od początku. Nikt nie pamięta, do kogo pierwszego się przyłączył. Po prostu - pewnego dnia się pojawił. On. Dziwny. Wyjątkowo dziwny, aczkolwiek nie tajemniczy - w przeciwieństwie do P'etryka.

Od pierwszego dnia nie zmienił się w ogóle. Ciągle chodził w tej swojej workowatej szacie koloru spieczonej w słońcu ziemi odległych pustkowi. Jego skóra wyglądała podobnie - popękana, pomarszczona, jakby nigdy nie dotknęła wody, jakby była taka od zawsze.

Odkąd pojawił się w grupie, wypowiedział może dwa, trzy zdania - wszystkie ubierając w zgrabne rymy. Ciągle zaglądał do swoich woreczków i sakiewek, przytroczonych na rzemykach do pasa, który obejmował całą jego przeponę i sprawiał, że habit nie powiewał tak bardzo na wietrze.

Wszyscy dokładnie pamiętają ten dzień, kiedy musieli przeprawiać się przez bród na rzece. Większość była dobrze obuta lub poruszała się konno - on jeden miał na stopach tylko sandały. Następna noc była zimna, ale on nie złapał nawet kataru, mimo iż jego rzemienne buty nie wyschły do wieczora.

Zawsze podpierał się grubym kosturem, stworzonym przez naturę. Był to kawałek dobrze wysuszonego korzenia. Na samym czubku nieregularnego patyka siedział kruk - czasem zlatywał na ziemię, czasem przysiadał na ramieniu starca, czasem wyprawiał się wysoko w górę.

Podał swoje imię bez większych oporów. Odbyło się to szybko. I bezboleśnie. Od razu pierwszego dnia.
- Senex.
I tak pozostało. Jego kruk też się przedstawił:
- Nazywam się Corax.

Wiele osób mogłoby dociekać, kim Senex był, ale... to było widać na pierwszy rzut oka. Choćby nikt z nich nigdy nie widział nikogo z przedstawicieli jego profesji, to i tak domyśliliby się, czym starzec się para. Był huslarem.

Skąd pochodził? A co to w ogóle kogokolwiek interesowało? W sumie nikomu nie przeszkadzał, dorównywał im kroku, nie ściągał na siebie zbytnich podejrzeń... Wszystkim było to na rękę. Może właśnie dlatego nie zadawali zbyt wielu pytań?

Nawet jeśli by je mieli, odpowiedziałby na nie Corax. To on był oczyma i ustami guślarza. Senex nie widział na jedno oko - spod kaptura błyszczało srebrzyście zakryte bielmem. A mimo wszystko doskonale potrafił zaobserwować dość drobny ruch.
Na pewno wyśmienicie współpracował ze swoim gadającym zwierzęcym towarzyszem. Senex nie używał słow, a Corax wykonywał wszystkie niewypowiedziane komendy.
.
.
.

Jak zawsze stał gdzieś z tyłu. Kiedy tylko P'etryk powiedział, że coś nadjeżdża, spojrzał w odpowiednim kierunku.
- Cyrkowcy. - rzucił jeden z komanów. I tak nie pamiętał ich imion. Oni do niego - jeśli w ogóle - zwracali się używając apostrofy 'Starcze', rzadziej 'Senexie'. Z resztą... oba zawołania znaczyły to samo, tylko w innych językach.

Nagle jeden z jeźdźców - ten z karego konia - zeskoczył i podszedł do krzaka. Bezceremonialnie odrzucił liście i odkrył nagie ciała denatów.
- Zły znak. - skwitował skrzecząco Corax, kiedy ujrzał symbol. W duchu - o ile kruki mają duchy - zastanawiał się, ile czasu minęło od ich zamordowania. Senex zbliżył się powoli do trupów i zrównał swe ramiona z pasem Revana. Czekał na reakcje reszty grupy - jak zawsze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Univ




Dołączył: 22 Paź 2005
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 14:37, 21 Gru 2007    Temat postu:

Trupy ze znamionami Chaosu, cyrkowcy i handlarze. Co tu się kurwa dzieje.

- Co robisz, nie dotykaj truchła oznaczonego spaczeniem, bo jak się zarazisz, skończysz jak ta trójka - zwrócił się do Revana.

- Jeżeli chcecie dalej uciekać, trzeba zabić tą nadjeżdżającą trupę, bo nigdy nie pozbędziemy się ogona a prawie na pewno chętnie powiedzą tym krasnoludom, w którą stronę poszliśmy.

Albert nie był w najlepszym humorze, zarówno kompania jak i to, co działo się w okół nie było tym, do czego przywykł. Jakiś guślarz, którego normalnie kazałby pojmać i spalić, mroczny jeździec i tajemniczy wojownik czyli zgraja nowicjuszy myślących, że są wybrańcami.

Albert znał takich wielu, zazwyczaj świeżych rekrutów do jego oddziałów, szybko z mrocznych i tajemniczych wojów stawali się narzekającą, śmierdzącą bandą żołnierzy o niskim morale i godności.

Mimo wszystko Albert zachowywał, jak przystało na oficera i arystokratę, kamienną twarz, doskonałą, wyćwiczoną, postawę i ton głosu jak i styl mówienia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RevaN




Dołączył: 24 Lis 2006
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 16:49, 21 Gru 2007    Temat postu:

- Sam zaraz skończysz jak ta trójka, jak się nie zamkniesz. – odparł Revan. Głos miał wyjątkowo zimny, przypominający złowróżbne świszczenie wiatru pośród trupów pobojowiska. Zawsze tak mówił, jednak dało się do tego przywyknąć. Trzeba było. Mimo iż Albert nosił się dumnie jak paw i zawsze zdawał się rozkazywać drużynie, to jednak Revan był motorem napędowym zdarzeń. To zdają się ścigać najemnicy, na pozostałych baczą gdyż stanowią jego kompanię, i ew. okoliczni możnowładcy, którzy słyszą o jakiejś hałastrze panoszącej się na ich ziemiach wyznaczają nagrody za ich głowy. Taka gratka zdaje się mieć szerokie echo w społeczeństwie, gdyż nagle zjawiło się całkiem sporo tych cholernych łowców nagród. Pętla, nigdzie nie mogą zagrzać miejsca, nawet to złowrogie miejsce, emanujące zewsząd chaosem zdaje się patrzeć na nich koślawo oczyma trupów.

Zwierzoludzie, te ciała leżą jakieś trzy dni, pomyślał. Wszędzie można spotkać zwierzoludzi, jednak im bliżej centralnej części imperium, tym jest ich więcej. Nie mówiąc o północnej granicy, gdzie mnożą się jak króliczki.

„Generał” jak zwykł nazywać Alberta Revan zdawał się być wyjątkowo negatywnie nastawiony w stosunku do tej trupy cyrkowej. Sam najchętniej też wyrżnąłby ich w pień, ale wolał poczekać na reakcję pozostałych członków drużyny, wszakże jednak osoba w tym wypadku wskórać nic nie może. Kiedy i w jakich okolicznościach generał dołączył do drużyny? Za długo ucieka, jeszcze nie dawno mógł przysiąc, że podróżuje z nim tuzin innych ludzi

- Gdzie jest twoja armia? – zapytał wprost, wsiadając na konia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna -> Coś się kończy, coś zaczyna Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin