Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna

They never saw the stars
Idź do strony 1, 2  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna -> Archiwum
Autor Wiadomość
Cj111
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Sie 2005
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 10:11, 27 Cze 2006    Temat postu: They never saw the stars

They never saw the stars
Adventure in the Silver Marches 2


* * *

Jesień roku pańskiego 1363 nie była dla Srebrnych Marchii pomyślna. Zakrojona na szeroką skalę inwazja, niespodziewanie zjednoczonych plemion barbarzyńców na południowe rubieże państwa przyniosła olbrzymie straty. I choć koalicja w błyskawicznym tempie zebrała około sześciu tysięcy żołnierzy, to zorganizowanie takich sił i przerzucenie ich w rejon konfliktu musiało pochłonąć trochę cennego czasu. A czas był komfortem, na który Lady Alustriel nie mogła sobie pozwolić. W efekcie zanim zgromadzona armia była w stanie przeprowadzić skuteczne uderzenie, najeźdźcy złupili sporą część pogranicza. Pod ciosami barbarzyńców padło Loudwater, najważniejsze miasto w rejonie. Siłom Srebrnych Marchii udało się w końcu uchronić resztę osad od podobnego losu, jednak problem wojny pozostawał nierozstrzygnięty. Plemiona dzikich ludów unikały bezpośredniej konfrontacji, nękając jednak przeciwne wojska ciągłymi, starannie zaplanowanymi wypadami. Jeżeli dawać wiarę plotkom, siły Alustriel wykrwawiały się gdzieś teraz na zapomnianych pustkowiach, podczas gdy nieubłaganie zbliżała się zabójcza zima. Chodziły też pogłoski o innym zagrożeniu. Coraz częściej dawało się zauważyć emisariuszy z Silverymoon spieszących gdzieś na północny wschód. Wiele osób szeptało o groźbie inwazji z tamtej strony. Nie za bardzo było wiadomo kto mógłby ją przeprowadzić, ani jakim cudem zebrał tam siły, gdyż w rejonie rozciągały się nieprzyjazne pustkowia, lecz jednak ziarno strachu zostało zasiane. Ludzie opowiadali o armii smoków, legionach demonów, czy też po prostu o krwiożerczych orkach.

O tym wszystkim, i o wielu innych sprawach, od ostatnich wpadek towarzyskich, po pojedynki magów, rozprawiano żywo w karczmie "Pod trollim łbem". Sporej wielkości budynek, położony w niewielkiej wiosce, dziesiątki mil od najbliższych cywilizowanych osad, był ostatnim punktem dla odważnych podróżników, którzy decydowali się na przeprawę przez przełęcze Gór Krańca Świata. W dusznym, zadymionym od pojedynczego paleniska pomieszczeniu, zgromadziła się cała plejada najróżniejszych typów - łotrów, kupców, podróżników, najemników. Przy ścianach przesiadywało kilku ludzi w długich szatach, wyglądających na magów, a także parę całkiem podejrzanych osób, zasłaniających twarze kapturami. Łączyło ich wszystkich jedno - czekała ich ciężka podróż, a przed nią chcieli zakosztować odrobiny przyjemności. Roznoszone w błyskawicznym tempie trunki działały na całe towarzystwo. Podchmieleni mężczyźni zaczynali dobierać się do roznoszących alkohol kelnerek, a te, równie podpite, ze śmiechem uciekały od poklepywań i uszczypnięć.

Karczmarz Heinze zaczął nalewać trzecią kolejkę dla wszystkich, którzy byli zgromadzeni, zamówioną przez pewnego dziwnego osobnika. Widać było, że jest to mag, jednak nie zachowywał on choć odrobiny godności właściwej dla ludzi jego pokroju. Opowiadał dookoła coś bez ładu i składu o goblinach, smokach. Wszyscy tylko poklepywali go po ramionach, nie rozumiejąc ni w ząb o czym on mówi. Wdzięczność dla stawiającego jednak obowiązywała. Dziwak zaczął właśnie gadkę o tym, jak został połknięty żywcem przez smoka, gdy nagle drzwi do karczmy otworzyły się, wpuszczając do niej zimne powietrze z pierwszymi płatkami śniegu. Do środka wpakowały się sylwetki dwóch wieśniaków. Z ich bezwładnej paplaniny udało się w końcu wyciągnąć potrzebne informacje. Według ich relacji zawaliła się ściana góry, grzebiąc pod sobą jakichs nieszczęśników.

Nie czekając długo zorganizowano grupę ratunkową. Kilku silnych chłopów ze wsi, paru podróżnych i innych przypadkowych typów wyruszyło w zawieruchę. Po marszu, trwającym około pół godziny, wszyscy byli przemoczeni i zziębnieci, jednak w końcu udało się dostać na miejsce katastrofy. Większość natychmiast wzięła się do roboty, łopatami i kilofami odgruzowując pobojowisko. Po chwili rozległy się okrzyki. Spod gruzowiska wyciągnięto parę osób, z których część jeszcze żyła. Był wśród nich sympatyczny niziołek, jednak to nie on zwrócił na siebie największą uwagę. Wszyscy bowiem zamarli, wpatruląc się w bezwładnie rozrzucone ciało kobiety. Kobiety, o czarnej, jak heban skórze i białych włosach, splamionych teraz krwią. Z jej ust wydostał się cichy jęk...

Archibald Ironfist

Podróże między wymiarami nigdy nie należały do łatwych rzeczy. A zwłaszcza w tym dziwnym miejscu. Brosza, pozwalająca teleportować się na ograniczoną odległość widać została uszkodzona, i zamiast do najbliższej osady, wyrzuciła Cię w jakichś ośnieżonych górach. Czułeś ból wszystkich mięśni, dostałeś zawrotów głowy, co było typową oznaką nieudanej magicznej podróży. Szybko podniosłeś się, otrzepując wytworne ubranie i podszedłeś do przodu, gdzie widac było ogień pochodni i skąd dochodziły jakieś krzyki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SamboR
Yeovick Immershwitz



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 399
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Steinau an der ODER

PostWysłany: Wto 11:10, 27 Cze 2006    Temat postu:

Archibald Ironfist

"Niech to Kreegan porwie!" - mruknął do siebie, wstając. Już po chwili chłód przestał tak doskwierać pobolewającym nogom, które osłaniały tylko ozdobne, elfie buty. Przedzierając się przez śnieg i zamieć zdążył przemoczyć kopletnie ciemnoniebieskie spodnie i zdobioną drobnymi rubinami koszulę. Po chwili Archie zorientował się, że czegoś mu brakuje. Zacząl nerwowo szukać czegoś na piersi i gdy to poczuł pod koszulą uspokoił się. W zaciśniętej, zgrabiałej dłoni miał miniaturkę amfory, w której pływało dziwne światełko. Po chwili z kieszeni wyciągnał czarną kostkę, o niewielkich rozmiarach, którą zawiesił obok amfory. Teraz czuł się nieco bezpieczniej. Sięgnał jeszcze do kabury, lecz nic w niej nie było. "Niech to obydianowe gargulce! Zgubiłem swojego blastera." - przemknęło mu przez myśl. Jednak po chwili sobie przypomniał, jak sam oddał go tamtej bandzie obdartusów w Eeofol. Po chwili, uspokoiwszy się, ruszył w stronę krzyków i światła. Gdy tam dotarł, zauważył trupa. Całkiem ładnego, tak nawiasem mówiąc. Niestety, już po chwili trup jęknał. Archibald był zawiedziony. Chciał na nim przetestować w jakiej jest formie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
robertvu




Dołączył: 02 Paź 2005
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 12:44, 27 Cze 2006    Temat postu:

Marven z Istan
Czarodziej siedział w karczmie i dopijał ciekawy napój o dziwnym korzennym smaku który ktoś mu uprzejmie dał, kiedy do karczmy weszły jakieś dwie miło postacie, które zakomunikowały o czymś obecnym. Wywołało to wielkie poruszenie w karczmie. Czarodziej uznał, że musiało to być coś niezwykłej wagi, gdyz spora część ludzi rzuciła się do drzwi. Mag zastanawiał się chwilę, co też to mogło być.
Hmm, co by mnie moglo skłonić, żebym sie wybiegł tak jak oni? - myślał.
Orzeszki!- tak to musiało być to! W okolicy najpewniej pojawił się sprzedawca orzeszków i oni wszyscy pobiegli tam! Oni wykupią cały zapas! Nic dla mnie nie zostanie! A to obłudnicy!- z tą myślą wstał od stołu i zakrzyknął
- Zostawcie mi troche orzeszków! - i nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia gości wybiegł z karczmy.
Tam napotkał niespodziewaną przeszkodę, słońce juz zachodziło i nie oswietlało wiele, nie widział gdzie poszli inni i gdzie jest sprzedawa orzeszków. Podrapał się po brodzie, po czym podskoczył uradowany swoją bystrościa. Pogrzebał w sakwie i znalazł świeczkę.Tylko jak ja zapalic? Pzecież jestem magiem, mam fikusny kapelusz, to by sie zgadzało. Siegnał po różdzkę i wycelował nią w knot świeczki. Skupił sie po czym wypowiedział słowa, które wydawały mu sie odpowiednie. Zamiast małego plomyka pojawił sie jednak olbrzymi słup ognia o średnicy 1 metra i wysokosci dwudziestu, który osmalił magowi twarz.
-Hy- rzekł uradowany poczym ruszył za widocznymi teraz śladami ludzi, a słup ognia podążał za nim. Szedł tak ładne pare minut. Nagle poczuł jakieś ciepło na plecach. Odwrócił się za nim znajdował sie słup ognia!
- Ojojojojoj! Polują na mnie! - krzyknął u rzucił sie do ucieczki, ale słup był cały czas za nim, po drodze w galopie minał wyprawę ratunkową pochowaną w krzakach. Juz zaczynało mu brakować sił gdy potknał się o coś. Wstał i zobaczył, że słup ognia zniknął, a on potknał się o jakąs kobietę o hebanowej skórze, nad nia stał jakis dziwny człowiek.
- Przepraszama, który z was jest sprzedawca orzeszków?- rzekł z błogim usmiechem na ustach
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Buppi Adenoel




Dołączył: 30 Wrz 2005
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Krak

PostWysłany: Wto 21:52, 27 Cze 2006    Temat postu:

Buppi Adenoel

Buppi pamiętał swój strach z dzieciństwa. Dawno nie doświadczył tego uczucia tak wyraźnie jak tego dnia. Najpierw ciężka walka, potem niespodziewane pojawienie się duergarów, na koniec krycie się za głazem... Kiedy drow prawie na niego wpadł, Buppi już szykował się do szybkiego ciosu nożem w krtań elfa.

Udało mu się powstrzymać rękę, tylko dlatego, że nagle zaczęło się dziać coś bardzo niedobrego. Niespodziewanie dobiegł go odgłos potężny, niczym uderzenie bliskiego pioruna. Już po niecałej sekundzie łotrzyk przeżył największy strach w swoim życiu, w którym powodów do tego uczucia było niemało. Przerażenie przemknęło przez całe jego ciało, paraliżując wszystkie członki i uniemożliwiajac niemal jakikolwiek ruch. Zobaczył walący się na niego strop.

Jednak doświadczenie i refleks pozwoliły Buppiemu na spontaniczne wczołganie się pod głaz, pod którym wcześniej się chował. Odwrócił się. To co zobaczył zgorszyło nawet jego. Widział spadajace z góry wielkie głazy, nagle jeden z nich ugodził drowa potężnie w plecy, niziołek usłyszał huk, który prawdopodobnie był odgłosem łamania kręgosłupa. Zresztą w tym hałasie, jaki miał miejsce, niewiele można było usłyszeć. Buppi wiedział, że jego kryjówka nie jest idealna i zaraz może skończyć podobnie do elfa. Zdążył jeszcze bardzo filozoficznie stwierdzić na głos:

- Nie ma którędy spierdalać!

Potem umysł niziołka przestał rejestrować cokolwiek, nawet strach minął. Została tylko jedna, jedyna uporczywa myśl, która owładnęła i wypełniła cały mózg łotrzyka. Było to pytanie: Ciekawe, czy dołączę do matki i ojca, po śmierci...

Potem była pustka. Czarna, wszędobylska otchłań. Poza nią nie było nic.

Nagle coś się stało. Otchłań zaczynała się oddalać, coś zaczęło wypełniać jej miejsce. W tej chwili Buppi wziął przeraźliwie głośny i głęboki oddech. Już po chwili ciało znów przyzwyczaiło się do oddychania i pracy serca, a mózg zaczął ponownie działać. Choć było to bardzo utrudnione, ponieważ teraz czaszkę wypełniał ból znacznie przewyższający, ten który niziołek czuł po uderzeniu przez duergara.
Łotrzyk uświadomił sobie, że musiał stracić przytomność, nie wiedział na jak długo. Był chyba nieco zawiedziony, że dalej żyje. Po chwili zmysły słuchu, czucia i wzroku zaczęły pracować w miarę normalnie. Buppi poczuł, że krew spływa po niemal całym jego ciele, jednak musiał mieć niewiarygodne szczęście. Pani Tymora musiała chyba sprawić, że niziołek miał wszystkie kości wporządku, tak mu się przynajmniej wydawało.

Potem zauważył nad głową jakichś chłopów, najwyraźniej jego wybawicieli. Jego gardło wypełniał piach, przez co łotrzyk nie mógł wymówić żadnego słowa.

-Pić! - udało mu się w końcu po wielu próbach.

Potem otchłań i pustka wróciły, tym razem jednak Buppi wiedział co się stało. Zwyczajnie zemdlał po raz wtóry...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Savriti
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Sie 2005
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:54, 29 Cze 2006    Temat postu:

Savriti

Po rzuceniu zaklęcia czuła się silna jak nigdy dotąd. Czuła, że jest w stanie poruszyć góry. W tym samym niemal momencie poczuła straszliwe zimno na twarzy. Upadła. Ból był nie do zniesienia. Zdawał się rozrywać jej skórę. Już traciła przytomność, gdy nagle ziemia się poruszyła. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętała, był odgłos pękających skał.

Jakimś cudem, a najpewniej za sprawą Eilistaee, której obecność czuła podczas wyśpiewywania zaklęcia, dwie duże skały ominęły ją, upadając obok. Jedna przechyliła się i oparła o drugą, tworząc nad półdrowką schronienie podobne do namiotu. Uratowało jej to życie. Drobne odłamki poraniły ją, lecz to były jedynie drobne ranki.

Gdy się przebudziła czuła wokół siebie jakiś ruch. Nie była w stanie wstać, ani nic krzyknąć. W gardle czuła pył. Twarz nadal ją bolała. Pamiętała jaka była przyczyna tego bólu. To był dobry znak. Nie otwierając oczu przypominała sobie zdarzenia sprzed zawalenia się sufitu. Jej pamięc działała doskonale. Następnie sprawdziła czy jest cała. Delikatnie poruszyła najpierw jedną ręką, potem drugą. Następnie poruszyła delikatnie nogami. Wciągnęła głęboko powietrze i zakrztusiła się. Mimowolnie zakasłała. Bała się, że ktoś ją usłyszy, a nie wiedziała kto się kręci w pobliżu. Za to cieszyła się, że nie ma nic złamane. Otworzyła oczy, ale zaraz je zamknęła. Wokół zobaczyła wielu obcych mężczyzn. Chyba ludzi. "Shu, shu, shu" klnęła w myslach narzekając na świat.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cj111
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Sie 2005
Posty: 369
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 13:02, 01 Lip 2006    Temat postu:

Miejscowi szybko zajęli się Buppim. Do gardła wlano mu najpierw trochę zimnej wody, a następnie jakiś ostry, gryzący płyn. Znajdujący się wciąż na skraju przytomności niziołek zakrztusił się i zakaszlał, lecz przełknął większość dziwnej mieszanki. Efekt był natychmiastowy, już po chwili, w pełni przytomny, Buppi otworzył oczy. Krótyś z wieśniaków nakrył go grubym pledem, osłaniającym przed zawieruchą.

Podróżni byli jednak wyraźnie nieprzyjaźnie nastawieni do mrocznej elfki. Nie było się zresztą czemu dziwić, zważywszy na reputację jej ludu. Przez dłuższą chwilę leżała bezwładnie na skraju rumowiska, tak jak ją zostawili niedoszli ratownicy. Wreszcie jeden, odważniejszy od reszty podszedł do niej z kamienną twarzą. Widać było, że jest to nie byle kto. Ubrany w kolczugę, ukrytą teraz pod grubym futrem, za pasem miał przypięty solidny buzdygan. Pochylił się, sprawdzając oddech drowki, po czym błyskawicznie i brutalnie przewrócił ją na brzuch, nie zważając na liczne obrażenia. Wyciągnął skądś gruby sznur, złapał jej ręce i zaczął je błyskawicznie krepować na plecach. Nagle zamarł, zostawiwszy pętle nie do końca założoną na lewą rękę. Właśnie powiał silny wiatr. Przyniósł kolejne uderzenie wichury. Pośród jednak jego jęków dało się wyłowić inne odgłosy.

- O kurwa - zaklął głośno jeden z podróżnych, gdy tylko zdał sobie sprawę, z tego co usłyszał. Bowiem wichura przygnała pochodzący z oddali szczęk broni i okrzyki mordowanych. A nad przełęczą, gdzie stała karczma z osadą można było dostrzec łunę pożarów.

Skonsternowani ludzie szybko pojęli co się święci i rzucili się z poweotem. Wielu z nich zostawiło we wiosce rodzinę, a jeszcze więcej, dorobek całego niemal życia. W panice nie zważali na szanse powodzenia, czuli tylko potrzebę ratowania własnego dobytku. Tajemniczy człowiek skończył krępować drowkę, na pożegnanie kopnął ją boleśnie w brzuch, sprawiając że ta się skuliła, po czym sam udał się w stronę karczmy. Dostrzegliście jego niknącą sylwetkę, wyszarpującą zza pasa buzdygan i zdejmującą tarczę. Wkrótce na miejscu wypadku, poza magiem szukającym orzeszków, tajemniczym szlachcicem i uratowaną dwójką, pozostało tylko dwóch podróżnych, którzy widać nie mieli do stracenia nic, poza własnym życiem. Obracali się w miejscu patrząc niespokojnie to na łunę pożarów, to na skrępowaną drowkę. Jeden z nich wyjął krótki, pordzewiały miecz, lecz nie poszedł za resztą. Trzeba było podjąć jakąś decyzję.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Buppi Adenoel




Dołączył: 30 Wrz 2005
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Krak

PostWysłany: Pon 17:10, 03 Lip 2006    Temat postu:

Buppi Adenoel

Tym razem Buppi czuł mniej więcej przez ile czasu był nieprzytomny. Wiedział, że była to niecała minuta, zbyt krótki okres czasu, by głowa przestała boleć, a rany się zagoiły.

Ocknął się w mało sympatycznej sytuacji, ktoś wlewał mu jakiś płyn do ust. Niziołek oczywiście zapomniał, że napój należy połknąć, co spowodowało zakrztuszenie się łotrzyka. To jednak ocuciło go jeszcze bardziej, zwłaszcza, że płyn musiał być magiczny, gdyż Buppi poczył, jak ból opuszcza pomału jego głowę i znowu odzyskuje kontrolę nad swoim ciałem.

Niziołek nie czuł się jednak na tyle mocno, by spróbować się podnieść, z ulgą poczuł jak ktoś przykrywa go jakąś tkaniną.

Po chwili łotrzyk poczuł, że ludzie przestają się nim interesować i kierują się gdzieś indziej. Z niemałym trudem otworzył jedno oko i w niedalekiej odległości od siebie zauważył jak jakiś mężczyzna wiązał ręce drowce.
-Trudno - pomyślał Buppi - ja na pewno nie wtrącę się w ten samosąd ludzi, zbyt wiele razy wplątywałem się już w podobne kabały.
Po chwili wszyscy ludzie ucichli i zaczęli nasłuchiwać. Łotrzyk, ze swoim wyczulonym słuchem też usłyszał jakieś dziwne odgłosy... Mogły to był tylko dźwięki jatki. W jednym momencie wszyscy ludzie, za wyjątkiem dość dziwnie wyglądajęcej dwójki zaczęli biec w stronę bitwy.

Rad, nierad Buppi musiał się podnieść. Okazało się to zaskakująco proste, widać napój miał naprawdę sporą moc. Niziołek zignorował całkowicie tą dwójkę ludzi i podszedł do mrocznej elfki. Uklęknął przy niej i próbował ją ocucić, jednocześnie zdejmując niedokończony węzeł z jej rąk.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Savriti
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Sie 2005
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:21, 04 Lip 2006    Temat postu:

Savriti nie miała siły oponować. Mężczyzna brutalnie ją związał. Wiedziała, że kieruje nim strach i nienawiść do drowów. Nie dziwiła mu się. Jej pobratyńcy zapracowali sobie uczciwie na takie traktowanie. Ona już dawno znienawidziła swoją ciemną skóre, białe włosy i czerwone oczy. Znienawidziła też elfy z Podmroku, ale ten rivvil nie mógł o tym wiedzieć.
- Wody - wyszeptała, ale nie usłyszał. Chciała mu wszystko wytłumaczyć, ale nie mogła wypowiedzieć ani jednego słowa.
"Co się działo z jej towarzyszami?["/i] - zastanawiała się: [i]"Gdyby dostała wody mogłaby im pomóc. Żyła. Była zdrowa. Mogła pomóc reszcie. Mogła pomóc też tym ludziom z wioski. Tam sie działo coś niedobrego, a ona mogła im pomóc. Tylko, żeby ten człowiek jej wysłuchał"
Nagle zobaczyła podchodzącego do niej niziołka. Ucieszyła się, że chociaż on żyje i jest zdrowy. Wyglądało, jakby wogóle nie ucierpiał. Gdy ją rozwiązywał zerkała z półprzymnkniętych powiek na ludzi, ale żaden nie oponował.
- Pić - wyszeptała ponownie, próbując usiąść. Na próżno jednak. Buppi wstał i rozglądnął się za czymś. Po chwili wrócił z butelką, którą musieli zostawić tamci mężczyźni. Podał jej. Napiła się kilka łyków i poczuła jak wracają jej siły.
- Dziekuje - powiedziała już głośno. Podparła się rękom i usiadła. Powoli dochodziła do siebie. Uważnie podniosła się z ziemi. Napoczątku lekko się zachwiała, ale po chwili mogła już normalnie chodzić. Weszła między skały szkując ciał towarzyszy...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SamboR
Yeovick Immershwitz



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 399
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Steinau an der ODER

PostWysłany: Czw 21:04, 06 Lip 2006    Temat postu:

Archibald Ironfist

Mężczyzna spokojnie i beznamiętnie przyglądał się panicznie biegnącej gromadzie ludzi. Nie obchodził go ich los, nie zamierzał się mieszać w ich życie. Interesowało go tylko, jak otworzyć portal do swojego świata. Był tu obcy. Po chwili jego uwagę zwrócił dziwny jegomość w błękicie. Cały czas mamrotał coś o orzeszkach i sposobie ich ukrycia. "Ani chybi, szaleniec." - z niesmakiem stwierdził Archibald. Zdecydował nie zwracać na biedaka uwagi ... Miał co do niego inne plany. Powoli ogarniał umysłem całą sytuację. Ten mały - chyba jakiś kuzyn halflingów z jego rodzinnego planu, pomagał temu czarnemu czemuś wstać. Narazie szlachcic uznał, że nie są warci jego uwagi. Nigdy nie lubiał halflingów, a ten pokurcz wyraźnie mu takiego przypominał. Zaś to czarne coś ... podobne było nieco do Kreegan - te oczy zdradzały piekielne pochodzenie. Po chwili jednak zauważył uszy - szpiczaste jak u Vori i innych elfich szczepów! Tego było za wiele. "Z halflingami i elfami, nieważne jak spaczonymi, osoba mego pokroju mówić nie będzie!" - zdecydował Archibald. Na koniec jego uwagę przykuł obdartus z mieczem. Właśnie jemu Archibald zdecydował poświęcić choć część swego cennego czasu. Podszedł do niego dostojnym krokiem i nieznacznym gestem zwrócił na siebie jego uwagę. "Przyjacielu, zechciej rzec mi, co tu się dzieje i kimżeś jest?"

Rzucam czar "Gładka mowa"
Powrót do góry
Zobacz profil autora
robertvu




Dołączył: 02 Paź 2005
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:06, 06 Lip 2006    Temat postu:

Ludzie zebrali sie w jednym miejscu i zaczęli zajmować sie swoimi sprawami.
Nikt nie opowiadał dowcipów, nikt nie pił tego ciekawego korzennego napoju i nikt nie klepał go po plecach jak wczesniej. Marvenowi sie to nie podobalo, bylo nudno. A pozatym nie było sprzedawcy orzeszków, musiał się gdzie ulotnić.
-Obłudnik - pomyślał mag.
Z nudów zaczął zaczął dłubac różdżką w zębach, ale przypadkowo uruchomił chyba jakies zaklęcie bo ząb pokrył się szronem, wiec zrezeygnował. Po chwili wpadł na nowy cekawy pomysł. Ruszył w sposób nie zwracajacy uwagi w stronę niziołka. Jako taki sposób uważał spacer z głową skierowana w niebo przy wtórzy bardzo głośnego gwizdania jakiejś melodii (przy okazji fałszując niemiłosiernie). Ale mimo jego wysiłków wszyscy zaczeli sie na niego gapić. Musze poprawić kamuflarz - pomyślał. Rozejrzał sie i znalazł sarniego bobka. Położył go sobie na kapeluszu.
- Tak zdecydowanie lepiej - pochwalił sie w myslach.
Teraz niewidzialny dzieki kamuflażowi podszedł do niziołka. Uśmiechnał sie złowieszczo i niespodziewalnie palnał go z całej siły w łepetyne otwartą dłonią i krzynał - Berek!- i rzucił się pedem do ucieczki.
Jednak po przebiegnieciu pół kilometra dostrzegł, że nikt go nie goni.
- Nie umią sie bawić - Obłudnicy! - mruknał i ruszył z powrotem.
Po jakims czasie znalazł się z powrotem wśród tych nudnych ludzi. Znudzony usiadł w rogu. Nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia. Ludzię często patrzeli na Marvena dziwnie, pamiętał jak nawet go kiedyś go wygonili jak zaczął u pewnego wiesniaka uczyc świnie latać zrzucając je z pobliskiego urwiska. Ludzie są dziwni.
W końcu mag zaczął z nudów strzelać do komarów z kuli ognia. Była to znacznie bardziej zabawna rozrywka, szczególnie, że czasami komarz przysiadał na jednej z postaci, a kiedy próbowal go z nich strącić kulą ognia tak smiesznie skakali i krzyczeli.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Wyprawa Do Zaginionego Miasta Strona Główna -> Archiwum Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin